Miłość, która stała się więzieniem: Moja historia z podlubelskiej wsi
– Znowu nie umyłaś podłogi w kuchni! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na pola zalane mgłą, i przez chwilę udawałam, że jej nie słyszę. Ale wiedziałam, że to nie ma sensu. W tej rodzinie nie było miejsca na moje milczenie, tylko na moje posłuszeństwo.
Mam na imię Zofia, mam 28 lat. Trzy lata temu wyszłam za Jacka. Był wtedy inny – czuły, uśmiechnięty, obiecywał mi świat. Poznaliśmy się na studiach w Lublinie. On – syn rolników z małej wsi pod miastem, ja – dziewczyna z blokowiska, która marzyła o własnym mieszkaniu i pracy w szkole. Zakochałam się w nim bez pamięci. Kiedy poprosił mnie o rękę, nie wahałam się ani chwili.
Wesele było skromne, ale pełne śmiechu i nadziei. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wraz z przysięgą małżeńską podpisuję niewidzialny kontrakt na życie pełne poświęceń i upokorzeń. Po ślubie zamieszkaliśmy u jego rodziców – „na chwilę”, jak mówił Jacek. Chwilę, która trwa już trzy lata.
Pierwsze tygodnie były trudne, ale miałam nadzieję, że to minie. Teściowa – pani Helena – od początku patrzyła na mnie z góry. „Miastowa”, powtarzała z pogardą. „Nie umiesz nawet zrobić porządnego rosołu.” Teść był cichy, zamknięty w sobie, całe dnie spędzał w polu albo w stodole. Jacek coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy przy gospodarstwie.
Z czasem obowiązki zaczęły się mnożyć. Najpierw pomagałam w kuchni i przy zwierzętach. Potem już sama gotowałam obiady dla całej rodziny, sprzątałam dom, prałam ubrania po pracy w polu. Każdego dnia budziłam się przed świtem i zasypiałam wykończona po północy. Gdy próbowałam powiedzieć Jackowi, że nie daję rady, wzruszał ramionami:
– Tak tu jest, Zośka. Każdy musi swoje zrobić.
Ale ja robiłam wszystko – a oni tylko wymagali więcej.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam się jak niewolnica. Było lato, żniwa w pełni. Przez cały dzień nosiłam wodę na pole, gotowałam obiady dla robotników, sprzątałam stodołę po sianokosach. Wieczorem usiadłam na schodach przed domem i rozpłakałam się z bezsilności. Przyszedł Jacek.
– Co się dzieje? – zapytał bez cienia troski.
– Nie mogę tak dłużej… Ja tu nie żyję, tylko pracuję! – wyrzuciłam z siebie.
– Przesadzasz – odpowiedział chłodno. – Moja matka całe życie tak robiła.
Wtedy zrozumiałam, że dla niego jestem tylko kolejną parą rąk do pracy.
Z czasem zaczęły się kłótnie. Teściowa coraz częściej wytykała mi błędy:
– Znowu przypaliłaś ziemniaki! Co ty potrafisz? W mieście to tylko kawę pić umiecie!
Czułam się coraz bardziej samotna. Nie miałam tu nikogo – przyjaciółki zostały w Lublinie, rodzina daleko. Telefonowałam do mamy coraz rzadziej, bo nie chciałam jej martwić. Kiedyś próbowałam powiedzieć jej prawdę:
– Mamo, ja tu nie daję rady… Oni mnie wykorzystują.
– Zosiu, może przesadzasz? Może musisz się jeszcze trochę postarać? – odpowiedziała niepewnie.
Wtedy poczułam się zupełnie sama.
Najgorsze były niedziele. Wszyscy szli do kościoła, a ja zostawałam w domu „bo ktoś musi pilnować obiadu”. Potem przy stole słuchałam narzekań teściowej i czułych uwag Jacka:
– Zobacz, jaka twoja żona leniwa – śmiała się Helena.
– No Zośka, weź się do roboty! – przytakiwał Jacek.
Czasami miałam ochotę uciec. Wybiec z domu i nigdy nie wrócić. Ale gdzie? Do miasta bez pieniędzy? Bez pracy? Bałam się tego kroku bardziej niż codziennych upokorzeń.
Pewnego dnia wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Była burza, prąd wysiadł w całej wsi. Musiałam ręcznie prać ubrania po pracy w polu – błoto, pot i zapach obornika wbijały mi się pod paznokcie. Teściowa przyszła do kuchni i zaczęła krzyczeć:
– Ty nawet pralki nie umiesz obsłużyć! Po co cię mój syn brał?
Wtedy coś we mnie pękło. Rzuciłam mokrą koszulą o podłogę i wybiegłam na deszcz. Stałam na środku podwórka, mokra do suchej nitki i krzyczałam:
– Mam dość! Nie jestem waszą służącą!
Przez chwilę nikt nie reagował. Potem Jacek wybiegł za mną:
– Co ty wyprawiasz?! Wstydu nam narobisz przed całą wsią!
– Może czas, żeby ktoś się dowiedział! – odpowiedziałam drżącym głosem.
Tamtej nocy spałam w stodole. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój – byłam sama ze sobą i swoimi myślami.
Następnego dnia Jacek próbował udawać, że nic się nie stało. Ale ja już wiedziałam: muszę coś zmienić. Zaczęłam szukać pracy przez internet – choćby dorywczej, byleby mieć własne pieniądze. Pisałam do koleżanek z Lublina, szukałam pokoju do wynajęcia.
Teściowa patrzyła na mnie z pogardą:
– Myślisz, że sobie poradzisz sama? Bez nas?
– Wolę spróbować niż żyć jak niewolnica – odpowiedziałam cicho.
Dziś jeszcze tu jestem – ale już wiem, że niedługo odejdę. Każdego dnia zbieram siły na ten krok. Bo czy można żyć bez godności? Czy warto poświęcać siebie dla ludzi, którzy nigdy tego nie docenią?
Może ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak znaleźć odwagę do zmiany swojego życia? Czasem jedno „dość” może być początkiem wolności.