Miłość, która nie przetrwała próby: Historia Magdy i Pawła

Gdy tylko drzwi autobusu linii 132 zatrzasnęły się za mną, poczułam, jakby cały świat przycisnął mnie do ziemi. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o szyby, a ja ledwo trzymałam się na nogach po dwunastogodzinnej zmianie w szpitalu. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym w Łodzi i tego dnia miałam wrażenie, że już nigdy nie wrócę do domu. W autobusie było tłoczno, ludzie zrezygnowani, zmęczeni, każdy zapatrzony w ekran telefonu. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

– Proszę, niech pani usiądzie – usłyszałam cichy głos. Spojrzałam w górę i zobaczyłam wysokiego mężczyznę o ciepłych oczach. – Widzę, że jest pani wykończona.

Nie miałam siły protestować. Usiadłam ciężko na wolnym miejscu, a on stanął obok mnie, trzymając się poręczy.

– Dziękuję… – wyszeptałam.

– Paweł – przedstawił się z uśmiechem. – Pracuję niedaleko szpitala. Często widuję panią na przystanku.

Nie wiem, jak to się stało, ale rozmowa potoczyła się naturalnie. Opowiedziałam mu o mojej pracy, o tym, jak trudno patrzeć na cierpienie dzieci i jak bardzo brakuje mi wsparcia w domu. Paweł słuchał uważnie, zadawał pytania, czasem żartował. Zanim się obejrzałam, musiałam wysiadać.

– Może kiedyś pójdziemy na kawę? – zapytał nieśmiało.

Zgodziłam się. Nie miałam nic do stracenia.

Nasze spotkania szybko stały się rutyną. Paweł był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Zawsze punktualny, zawsze z kwiatami lub drobnym upominkiem. Miał własną firmę informatyczną i wydawało się, że życie go rozpieszcza. Moja mama od razu go polubiła.

– Wreszcie ktoś normalny! – powtarzała przy każdej okazji. – Nie to co twój były.

Nie chciałam wracać do przeszłości. Mój były mąż zostawił mnie dla młodszej kobiety i od tamtej pory byłam sama z córką Hanią i naszym jamnikiem Fafikiem. Paweł wydawał się być szansą na nowy początek.

Pewnego dnia zaprosiłam go na obiad do siebie. Hania była zachwycona – Paweł przyniósł jej zestaw do robienia slime’ów i przez godzinę bawili się razem w kuchni. Fafik od razu wskoczył mu na kolana.

– O nie, nie jestem fanem psów – skrzywił się Paweł, delikatnie zrzucając Fafika na podłogę.

– On jest bardzo łagodny – próbowałam załagodzić sytuację.

– Nie lubię zwierząt w domu. Sierść wszędzie, hałas… U mnie by to nie przeszło – powiedział stanowczo.

Zamarłam. Przez chwilę zrobiło się niezręcznie, ale Hania szybko zmieniła temat.

Z czasem zaczęły wychodzić kolejne różnice. Paweł był pedantem – wszystko musiało być na swoim miejscu. Kiedy Hania rozlała sok na dywan podczas jednej z wizyt u niego, wybuchł:

– Czy wy w ogóle nie potraficie uważać?!

Hania rozpłakała się i schowała za mną. Próbowałam ją uspokoić, ale czułam narastające napięcie.

Wieczorem zadzwoniła moja mama:

– Magda, czy ty jesteś pewna tego Pawła? Dziecko płakało przez godzinę po powrocie.

– Mamo, on po prostu jest inny…

– Inny? A może po prostu nie pasuje do waszego życia?

Nie chciałam jej słuchać. Byłam zakochana i wierzyłam, że wszystko da się naprawić.

Pewnego dnia Paweł zaproponował wspólne mieszkanie.

– Magda, wynajmujesz kawalerkę na Bałutach. Ja mam trzypokojowe mieszkanie na Retkini. Będzie nam lepiej razem – przekonywał.

– A Fafik? – zapytałam niepewnie.

– No właśnie… Myślę, że powinnaś go oddać komuś z rodziny. Nie chcę psa w domu.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– To niemożliwe. Hania kocha Fafika. Ja też…

– Magda, musisz wybrać: albo ja, albo pies. I może czas pomyśleć o wysłaniu Hani do babci na wakacje? Potrzebujemy czasu dla siebie.

Wybuchłam płaczem.

– Jak możesz stawiać mi takie warunki?!

Paweł wzruszył ramionami.

– Po prostu jestem szczery. Chcę mieć spokój w domu.

Przez kilka dni nie odzywałam się do niego. Hania zauważyła zmianę nastroju.

– Mamo, czy Paweł już nas nie lubi?

Przytuliłam ją mocno.

– To nie tak, kochanie…

W tym czasie zadzwoniła do mnie siostra:

– Magda, słyszałam od mamy o tej sytuacji z Pawłem. Może powinnaś dać sobie spokój? On nigdy nie zaakceptuje twojego życia takim, jakie jest.

Nie chciałam jej słuchać. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie chwile: jak Paweł ignorował Fafika, jak krzyczał na Hanię za drobiazgi…

W końcu postanowiłam z nim porozmawiać.

– Paweł… Nie mogę oddać psa ani wysłać Hani do babci tylko dlatego, że ci przeszkadzają. Jesteśmy rodziną – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie chłodno.

– To ty wybierasz. Ja nie zamierzam zmieniać swojego życia dla waszych przyzwyczajeń.

Wyszłam bez słowa. Po powrocie do domu długo płakałam w poduszkę. Hania przyszła do mnie z Fafikiem na rękach.

– Mamo, nie płacz…

Przytuliłyśmy się we trójkę i wtedy zrozumiałam: rodzina to ci, którzy kochają bezwarunkowo.

Dziś wiem, że czasem trzeba wybrać siebie i tych, którzy są nam najbliżsi – nawet jeśli oznacza to samotność przez jakiś czas. Czy naprawdę warto poświęcać własne wartości dla kogoś tylko dlatego, że boimy się być sami? A może prawdziwa miłość to ta, która akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy?