Miłość, która nie mieści się w czterech ścianach: Moje mieszkanie, jego żale i rodzinna wojna
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Paweł wrócił z pracy, rzucił klucze na stół i nawet nie spojrzał na mnie. Siedziałam na kanapie, z kubkiem herbaty, próbując zebrać myśli po kolejnym ciężkim dniu w szkole – jestem nauczycielką polskiego w liceum, a dziś jedna z uczennic wybuchła płaczem na lekcji. Ale zanim zdążyłam się odezwać, Paweł już zaczął:
– Marta, ja tak dłużej nie wytrzymam! – jego głos odbił się echem od ścian mojego małego mieszkania na Pradze. – Dwie godziny w korkach, potem jeszcze muszę się przeciskać przez te klatki schodowe… To nie jest życie!
Zamknęłam oczy. Znowu to samo. Od kiedy się pobraliśmy i zamieszkaliśmy w mojej kawalerce, Paweł codziennie wraca z nową litanią skarg. Najpierw chodziło o dojazdy do jego pracy na Ursynowie, potem o sąsiadów, potem o ciasnotę. A przecież przed ślubem był zachwycony: „Marta, twoje mieszkanie jest takie przytulne! Zrobimy tu nasz dom.”
– Przecież wiedziałeś, gdzie będziemy mieszkać – powiedziałam cicho, próbując nie podnieść głosu. – To nie jest dla mnie łatwe, słuchać tego codziennie.
Paweł westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
– Może dla ciebie to nic takiego, ale ja naprawdę mam już dosyć. Może powinniśmy wynająć coś większego? Albo bliżej mojej pracy?
Zacisnęłam dłonie na kubku. To moje mieszkanie. Kupione za pieniądze z kredytu i pożyczki od rodziców. Sama je urządzałam – każda półka, każdy kwiatek na parapecie to kawałek mnie. Nie chciałam tego zostawiać.
– A co z moją pracą? Z moimi uczniami? – zapytałam. – Mam rzucić wszystko, bo tobie niewygodnie?
– Ty zawsze możesz znaleźć coś bliżej – odburknął. – Nauczyciele są wszędzie potrzebni.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. To nie pierwszy raz, kiedy Paweł traktuje moją pracę jak coś drugorzędnego. Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, zadzwoniła moja mama.
– Martusia, wszystko w porządku? – zapytała ciepłym głosem.
Chciałam powiedzieć „tak”, ale głos mi zadrżał.
– Nie wiem już, mamo… Paweł znowu narzeka na mieszkanie. Chce się wyprowadzić.
Mama westchnęła.
– Dziecko, małżeństwo to kompromis. Może faktycznie powinniście pomyśleć o czymś większym? Albo wynająć twoje mieszkanie i zamieszkać gdzie indziej?
– Ale ja nie chcę! – wybuchłam. – To mój dom! Dlaczego ja mam zawsze ustępować?
W słuchawce zapadła cisza.
– Porozmawiaj z nim spokojnie – powiedziała w końcu mama. – Ale pamiętaj, że czasem trzeba coś poświęcić dla drugiej osoby.
Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Paweł zamknął się w łazience i udawał, że mnie nie słyszy. W końcu wyszedł i rzucił:
– Jutro jadę do rodziców na obiad. Idziesz ze mną?
Nie miałam ochoty na spotkanie z teściami, ale wiedziałam, że jeśli odmówię, Paweł uzna to za kolejny dowód mojej „egoistycznej natury”.
W niedzielę siedzieliśmy przy stole u jego mamy, pani Haliny. Już od progu poczułam jej chłodne spojrzenie.
– No i jak wam się mieszka? – zapytała z udawaną uprzejmością.
Paweł tylko wzruszył ramionami.
– Ciasno. Marta nie chce się wyprowadzić.
Teściowa spojrzała na mnie z wyższością.
– No cóż… kobieta powinna dbać o wygodę męża. U nas zawsze było miejsce dla wszystkich.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że to aluzja do ich dużego mieszkania na Bielanach, gdzie Paweł miał własny pokój do trzydziestki.
Po powrocie do domu wybuchła kłótnia.
– Twoja matka uważa mnie za egoistkę! – krzyknęłam.
– Bo nią jesteś! – odparował Paweł. – Myślisz tylko o sobie! Ja codziennie tracę życie w korkach!
– A ja mam rzucić wszystko?!
Wtedy pierwszy raz pomyślałam: czy my naprawdę do siebie pasujemy? Czy miłość powinna tyle kosztować?
Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Paweł zaczął wracać coraz później, coraz częściej nocował u rodziców. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam po cichu do poduszki. W pracy byłam rozkojarzona, uczniowie pytali: „Pani Marto, wszystko dobrze?”
Pewnego wieczoru przyszła do mnie moja młodsza siostra, Ania.
– Wyglądasz okropnie – powiedziała bez ogródek. – Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. O Pawle, o teściowej, o tym jak czuję się niewidzialna we własnym domu.
Ania pokiwała głową.
– Wiesz co? Może powinnaś postawić sprawę jasno. Albo on zacznie cię szanować i doceni to miejsce, albo…
Zawahała się.
– Albo co? Mam się rozwieść po roku małżeństwa?
Ania wzruszyła ramionami.
– Lepiej być sama niż nieszczęśliwa z kimś, kto cię nie szanuje.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie dudniły mi słowa siostry i matki Pawła. Czułam się rozdarta: kochałam Pawła, ale coraz bardziej nienawidziłam tego, kim się przy nim stawałam – uległą, cichą dziewczyną bez własnego zdania.
Kolejny tydzień przyniósł nową burzę. Paweł wrócił do domu z walizką.
– Co ty robisz? – zapytałam przerażona.
– Przenoszę się do rodziców na jakiś czas. Muszę odpocząć od tej atmosfery.
Poczułam zimno w żołądku.
– Czyli uciekasz? Zamiast rozmawiać?
– Ty nigdy nie słuchasz! Wszystko musi być po twojemu!
Trzasnął drzwiami i wyszedł. Zostałam sama w mieszkaniu, które nagle wydawało się jeszcze mniejsze i zimniejsze niż zwykle.
Przez kilka dni nie odbierał telefonów. W końcu zadzwoniła jego mama:
– Marta, Paweł jest u nas. Myślę, że powinnaś przemyśleć swoje zachowanie. On jest bardzo zmęczony tą sytuacją.
Nie wytrzymałam:
– A ja? Ja też jestem zmęczona! Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?
Rozłączyłam się i rozpłakałam jak dziecko.
Minął tydzień ciszy. W końcu Paweł przyszedł wieczorem bez zapowiedzi. Stał w drzwiach ze spuszczoną głową.
– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Marta… Ja cię kocham. Ale nie mogę tak żyć. Potrzebuję przestrzeni… kompromisu… Czegoś więcej niż tej kawalerki i twojego uporu.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– A ja potrzebuję szacunku do tego kim jestem i co osiągnęłam. Nie chcę być dodatkiem do twojego życia ani wynajmować swojego domu tylko dlatego, że tobie niewygodnie!
Milczeliśmy długo. W końcu Paweł wstał i wyszedł bez słowa.
Minęły dwa miesiące. Mieszkam sama. Czasem płaczę z tęsknoty za nim i za tym co mogło być… Ale coraz częściej czuję ulgę i dumę z tego, że nie pozwoliłam sobie odebrać siebie samej.
Czasem patrzę przez okno na światła miasta i pytam samą siebie: czy warto było walczyć o własny kąt kosztem miłości? Czy można budować szczęście na rezygnacji z własnych marzeń? Może prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed samotnością?