Mieszkanie z widokiem na wolność: Jak walczyłem o własny dom bez teściowej

Już od progu czułem, że to nie będzie zwykły wieczór. Ledwo zdjąłem buty, a w kuchni czekała na mnie moja żona, Agata, z miną, która zwiastowała burzę. „Twoja mama dzwoniła. Pytała, czy już zdecydowaliśmy się na trzypokojowe mieszkanie” – powiedziała, nie patrząc mi w oczy. Wiedziałem, co to znaczy. Mama Agaty, pani Teresa, od miesięcy sugerowała, że powinniśmy kupić większe mieszkanie. Niby dla gości, niby dla przyszłości… Ale ja czułem pod skórą, że chodzi o coś więcej.

– Michał, ona naprawdę myśli, że się do nas wprowadzi? – Agata ściszyła głos, jakby bała się, że teściowa usłyszy ją przez ściany.

Zacisnąłem pięści. „Nie po to haruję po godzinach i biorę kredyt na trzydzieści lat, żeby potem dzielić łazienkę z twoją matką” – pomyślałem. Ale na głos powiedziałem tylko:

– Nie pozwolę na to. To nasze życie.

Agata westchnęła ciężko. Wiem, że kocha swoją matkę, ale też widzi, jak bardzo Teresa potrafi być zaborcza. Po śmierci teścia została sama w dużym mieszkaniu na Pradze. Od tamtej pory coraz częściej dzwoniła, wpadała bez zapowiedzi, przynosiła słoiki i swoje dobre rady. „Nie kupujcie dwupokojowego! Przecież dzieci kiedyś będą! A jak ja zachoruję?” – powtarzała jak mantrę.

Pewnego wieczoru Teresa przyszła z ciastem i planami mieszkań wydrukowanymi z internetu.

– Zobaczcie! Tu jest piękny trzypokojowy na Woli. Salon z aneksem, dwa pokoje… Jeden możecie zrobić dla dziecka, drugi dla mnie albo dla gości – mówiła z entuzjazmem.

– Mamo – zaczęła Agata ostrożnie – my jeszcze nie planujemy dzieci. A goście mogą spać na rozkładanej kanapie.

– Ależ dziecko! Trzeba myśleć przyszłościowo! – nie dawała za wygraną Teresa.

W końcu nie wytrzymałem:

– Pani Tereso, my chcemy mieć swoje miejsce. Sami. Bez nikogo więcej.

Zapadła cisza. Teresa spojrzała na mnie jak na zdrajcę. W jej oczach zobaczyłem łzy – pierwszy raz od lat.

– Myślałam, że rodzina to rodzina… – wyszeptała i wyszła trzaskając drzwiami.

Tego wieczoru pokłóciliśmy się z Agatą jak nigdy wcześniej. Ona płakała, ja krzyczałem. „Nie rozumiesz? Jeśli jej teraz nie postawimy granic, już nigdy nie będziemy mieli spokoju!” – wrzeszczałem.

– To moja matka! Nie mogę jej zostawić samej! – broniła się Agata.

– A ja mam całe życie patrzeć jej na ręce? Chcesz, żeby decydowała o tym, co jemy na obiad i kiedy śpimy? – odbiłem piłeczkę.

Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Agata spała odwrócona do ściany. Ja wracałem późno z pracy, byle tylko nie musieć rozmawiać o mieszkaniu.

W końcu przyszedł dzień podpisania umowy przedwstępnej na dwupokojowe mieszkanie na Bielanach. Miałem łzy w oczach ze szczęścia i strachu jednocześnie. Bałem się reakcji Teresy.

Nie musiałem długo czekać. Następnego dnia rano zadzwoniła do mnie osobiście.

– Michał… naprawdę tak bardzo mnie nie chcesz w swoim życiu? – zapytała cicho.

– Pani Tereso… To nie tak. Po prostu chcemy być sami. Chcemy mieć szansę na własną rodzinę.

– A ja? Ja już się nie liczę? – głos jej drżał.

– Liczy się pani. Ale proszę zrozumieć… To nasz czas.

Rozłączyła się bez słowa.

Od tego dnia zaczęło się piekło. Teresa przestała odbierać telefony od Agaty. Na rodzinnych spotkaniach siedziała naburmuszona w kącie i rzucała kąśliwe uwagi: „Niektórzy wolą być sami…” albo „Dobrze mieć duże mieszkanie, przynajmniej jest gdzie przyjąć rodzinę”.

Agata coraz częściej płakała po nocach. Pewnego wieczoru wybuchła:

– Ty nic nie rozumiesz! Ona całe życie była sama! Po śmierci taty tylko ja jej zostałam!

– A ja? Ja się nie liczę? Nasze życie?

– Ty masz swoją rodzinę! Ona ma tylko mnie!

Wtedy pierwszy raz pomyślałem o rozwodzie. Czułem się osaczony przez dwie kobiety: jedną kochałem jak nikogo innego, druga była moim największym koszmarem.

W pracy też nie było łatwo. Koledzy śmiali się:

– No i co? Teściowa już urządza wam mieszkanie?

– Lepiej weź trzypokojowe! Będziesz miał gdzie uciec!

Śmiałem się razem z nimi, ale w środku czułem pustkę i strach.

W końcu nadszedł dzień przeprowadzki. Wynieśliśmy ostatnie pudło z wynajmowanego mieszkania i stanęliśmy w pustym salonie naszego nowego domu. Agata przytuliła się do mnie i zapłakała:

– Przepraszam… Może powinnam była bardziej cię wspierać.

Pocałowałem ją w czoło:

– Teraz jesteśmy tylko my. Zrobiliśmy to razem.

Ale to nie był koniec problemów. Teresa zaczęła chorować – najpierw lekkie przeziębienia, potem poważniejsze sprawy. Lekarze sugerowali depresję. Agata była rozdarta: codziennie jeździła do matki po pracy, wracała późno i zmęczona.

Pewnego dnia wróciła zapłakana:

– Mama powiedziała, że już jej nie kocham… Że wybrałam ciebie zamiast niej…

Nie wiedziałem co robić. Czułem się winny za wszystko: za jej samotność, za łzy Agaty, za własne pragnienie wolności.

W końcu postanowiłem porozmawiać z Teresą sam na sam. Pojechałem do niej z kwiatami i ciastkami z ulubionej cukierni.

– Pani Tereso… Proszę mi wybaczyć wszystko złe słowo. Ale proszę też zrozumieć: ja naprawdę kocham Agatę i chcę dla niej dobrze. Chcemy być razem szczęśliwi… Ale nie możemy być szczęśliwi pod jednym dachem z panią.

Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła:

– Może masz rację… Może czas nauczyć się być samą…

Od tamtej pory relacje zaczęły się powoli poprawiać. Teresa zaakceptowała naszą decyzję – choć wiem, że kosztowało ją to wiele łez i samotnych wieczorów.

Dziś mija rok od naszej przeprowadzki. Mamy dwupokojowe mieszkanie pełne światła i śmiechu – czasem nawet gości (na dmuchanym materacu). Z Teresą widujemy się regularnie – ale już bez poczucia winy czy presji.

Czasem patrzę na Agatę i zastanawiam się: czy można mieć wszystko? Czy można być dobrym synem (zięciem), mężem i jednocześnie zachować siebie?

A wy? Gdzie stawiacie granice między rodziną a własnym szczęściem?