Mam 47 lat i chcę rozwodu, ale boję się podjąć decyzję – historia Ewy z Gdańska

Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja aż podskoczyłam na kanapie. Znowu. Znowu wrócił późno, znowu bez słowa. W kuchni słychać było szuranie kluczy, potem szklanka uderzyła o blat. – Ewa! – krzyknął z przedpokoju. – Gdzie są moje papiery? – W szufladzie, jak zawsze – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. Od miesięcy nie rozmawialiśmy normalnie. Każda wymiana zdań była jak pole minowe. Każde spojrzenie – jak oskarżenie.

Mam na imię Ewa. Mam 47 lat, mieszkam w Gdańsku. Z Piotrem jesteśmy małżeństwem od ponad dwudziestu lat. Mamy córkę, Martynę, która studiuje w Poznaniu i syna, Bartka, który właśnie zdaje maturę. Z zewnątrz wyglądamy jak typowa polska rodzina: dom na przedmieściach, dwa samochody, wakacje nad morzem. Ale w środku… w środku wszystko się sypie.

Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Poznaliśmy się na studiach – ja studiowałam polonistykę, Piotr informatykę. Był zabawny, czuły, miał marzenia. Pamiętam nasze pierwsze mieszkanie na Zaspie – ciasne, ale własne. Wieczory przy winie, rozmowy do późna. Potem przyszły dzieci, kredyt hipoteczny, praca po godzinach. Życie nas dogoniło.

Piotr zawsze był ambitny. Pracował coraz więcej, coraz częściej wyjeżdżał służbowo. Ja zostałam z dziećmi, domem, codziennością. Próbowałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, ale Piotr stwierdził: – Po co ci to? Lepiej zajmij się domem, dzieci cię potrzebują.

Zgodziłam się. Dla świętego spokoju. Dla dzieci. Dla niego.

Z czasem zaczęłam czuć się niewidzialna. Piotr wracał zmęczony, rzucał torbę w kąt i siadał przed telewizorem. – Co na obiad? – pytał beznamiętnie. – Znowu schabowe? Nie mogłabyś się bardziej postarać?

Próbowałam rozmawiać. – Piotrze, czuję się samotna…
– Przesadzasz, Ewa. Masz wszystko: dom, dzieci, pieniądze.

A ja miałam coraz mniej siebie.

Z Martyną zawsze byłam blisko. Zwierzała mi się ze wszystkiego: pierwsze miłości, rozczarowania, plany na przyszłość. Bartek był bardziej zamknięty w sobie – typowy nastolatek. Ostatnio jednak coraz częściej zamykał się w pokoju i unikał rozmów.

Najgorzej było z moją teściową, panią Janiną. Od początku nie akceptowała mnie jako synowej. – Ewa nie jest wystarczająco dobra dla Piotrka – powtarzała przy każdej okazji. Wtrącała się we wszystko: jak wychowuję dzieci, jak gotuję, nawet jak sprzątam.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z pretensjami:
– Ewa, dlaczego Bartek nie ma jeszcze korepetycji z matematyki? Wszyscy w rodzinie byli dobrzy z matmy!
– Bartek radzi sobie dobrze…
– Ty nigdy nie rozumiesz, co jest dla niego najlepsze!

Piotr zawsze stawał po stronie matki.
– Daj spokój mamie, ona chce dobrze – mówił.
A ja czułam się coraz bardziej osaczona.

W zeszłym roku Piotr dostał awans i zaczął zarabiać jeszcze więcej. W domu pojawiły się nowe sprzęty, drogie ubrania dla dzieci, wyjazdy na narty do Zakopanego. Ale szczęścia było coraz mniej.

Zaczęły się podejrzenia o zdradę. Piotr coraz częściej wychodził wieczorami „na spotkania biznesowe”. Kiedy zapytałam:
– Piotrze, czy coś się dzieje?
Odpowiedział lodowato:
– Przestań wymyślać głupoty.

Zaczęłam przeglądać jego telefon. Wiadomości od „Kasi z pracy”, uśmieszki, serduszka…
Nie miałam dowodów na nic konkretnego, ale intuicja podpowiadała mi najgorsze.

Próbowałam porozmawiać z Martyną:
– Córeczko… czy tata zachowuje się dziwnie?
Martyna spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Mamo, przestań! Zawsze robisz afery o nic!

Bartek natomiast pewnego wieczoru wyszedł z pokoju i powiedział:
– Mamo… czy wy się rozwiedziecie?
Zatkało mnie.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Słyszę wasze kłótnie przez ścianę…

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam poważnie o rozwodzie.

Ale jak to zrobić? Jak powiedzieć dzieciom? Jak powiedzieć rodzinie? Co powie moja mama? Co powie teściowa? Co powie sąsiadka z naprzeciwka?

Przez kilka miesięcy żyłam jak w zawieszeniu. Każdy dzień zaczynał się od lęku i kończył łzami w poduszkę.

Pewnego wieczoru Piotr wrócił do domu pijany. Rzucił klucze na stół i zaczął krzyczeć:
– Masz wszystko dzięki mnie! Gdyby nie ja, mieszkałabyś w bloku z wielkiej płyty!
Nie wytrzymałam.
– Piotrze! To nie jest życie! To jest więzienie!
On tylko wzruszył ramionami i poszedł spać.

Następnego dnia zadzwoniła moja mama:
– Ewuniu… słyszałam od sąsiadki, że u was coś nie tak…
Zaczęłam płakać do słuchawki.
– Mamo… ja już nie daję rady…
Mama milczała przez chwilę.
– Córciu… jeśli musisz odejść – odejdź. Ja ci pomogę.

To była pierwsza iskra nadziei od miesięcy.

Ale potem przyszły wątpliwości: gdzie zamieszkam? Jak utrzymam siebie i Bartka? Czy Martyna mnie znienawidzi? Czy dam radę być sama?

Zaczęłam szukać pracy – po latach przerwy to było jak skok na głęboką wodę. Wysłałam dziesiątki CV, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne. W końcu dostałam pracę w bibliotece miejskiej za najniższą krajową. Ale byłam dumna – pierwszy raz od lat poczułam się potrzebna.

Piotr dowiedział się przypadkiem:
– Po co ci ta praca? Chcesz mnie upokorzyć?
– Chcę być niezależna!
– Jesteś śmieszna!

Wtedy już wiedziałam: muszę odejść.

Ale wciąż nie miałam odwagi zrobić tego kroku.

Któregoś dnia Bartek przyszedł do mnie wieczorem:
– Mamo… jeśli będziesz szczęśliwsza bez taty… ja to zrozumiem.
Przytuliłam go mocno i płakałam długo w jego ramionach.

Martyna zadzwoniła tydzień później:
– Mamo… jeśli chcesz odejść od taty… ja też to przeżyję. Chcę tylko żebyś była szczęśliwa.

A jednak… coś mnie trzymało w miejscu. Strach przed samotnością? Przed opinią innych? Przed tym, że już nigdy nie będę kochana?

Ostatniej nocy leżałam bezsennie i patrzyłam w sufit. Słyszałam chrapanie Piotra za ścianą i czułam tylko pustkę.

Czy naprawdę życie polega na tym, żeby trwać w czymś tylko dlatego, że tak wypada?
Czy mam prawo być szczęśliwa po czterdziestce?
Czy ktoś jeszcze potrafi kochać kobietę taką jak ja?

Dziś rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną twarz kobiety, która przez lata zapomniała o sobie samej.
Ale gdzieś głęboko poczułam iskrę odwagi.

Może czas zacząć żyć dla siebie?
Może czas przestać się bać?

A Wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią „wytrzymaj jeszcze trochę”? Czekam na Wasze historie i rady.