Kiedy własna rodzina wbija nóż w plecy: Moja walka z samotnością po porodzie
– Zuzka, nie przesadzasz trochę? Każda matka jest zmęczona po porodzie – głos mojej mamy odbijał się echem w mojej głowie, kiedy po raz kolejny próbowałam jej powiedzieć, jak bardzo jest mi ciężko. Siedziałam na kanapie w naszym małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, z synkiem przy piersi i łzami spływającymi po policzkach. Mój mąż, Michał, był w pracy od świtu do nocy – musiał zarabiać na kredyt i pieluchy. Ja zostałam sama z noworodkiem, własnymi myślami i narastającym poczuciem winy.
Nie tak wyobrażałam sobie macierzyństwo. Widziałam siebie jako szczęśliwą mamę, otoczoną rodziną, która pomaga, wspiera, przynosi rosół i dobre słowo. Tymczasem mama powtarzała tylko: „Ja sobie radziłam sama z dwójką, ty też możesz”. Tata milczał. Moja siostra Anka, która jeszcze niedawno była moją najlepszą przyjaciółką, nagle przestała odbierać telefony. „Masz dziecko, to teraz masz inne priorytety” – napisała mi w SMS-ie.
Pewnego wieczoru, kiedy synek w końcu zasnął, zadzwoniłam do mamy. – Mamo, ja naprawdę nie daję rady. Nie śpię od tygodni, boję się zostać sama z małym. Proszę cię, przyjedź do mnie chociaż na chwilę – wyszeptałam drżącym głosem.
– Zuzia, nie dramatyzuj. Każda kobieta przez to przechodzi. Musisz być silna dla dziecka – odpowiedziała chłodno. Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Michał widział, że coś jest nie tak, ale był zbyt zmęczony i zestresowany pracą, żeby naprawdę ze mną porozmawiać. Kiedy próbowałam mu powiedzieć o moim strachu i bezsilności, tylko wzdychał: – Zuzka, musimy jakoś przetrwać ten czas. Wszyscy mają ciężko.
Wtedy pojawiły się myśli, których się bałam. Że jestem złą matką. Że moje dziecko zasługuje na kogoś lepszego. Że może lepiej byłoby zniknąć. Ale za każdym razem patrzyłam na synka i wiedziałam, że muszę walczyć.
Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Pojechaliśmy do rodziców na Wigilię. Wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Anka rozmawiała tylko z mamą i tatą, a ja czułam się jak powietrze. Kiedy w końcu zebrałam się na odwagę i przy stole powiedziałam: – Potrzebuję waszej pomocy. Mam depresję poporodową – zapadła cisza.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem: – Nie wymyślaj chorób! W naszej rodzinie nikt nie miał takich problemów. Po prostu się ogarnij.
Tata spuścił wzrok. Anka wzruszyła ramionami: – Może jakbyś nie była taka przewrażliwiona…
Wyszłam z płaczem do ogrodu. Michał pobiegł za mną i wtedy pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę rozbitą. – Zuzka… przepraszam, że cię zostawiłem samą z tym wszystkim – powiedział cicho i przytulił mnie mocno.
To był przełomowy moment. Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na rodzinę, ale mogę szukać pomocy gdzie indziej. Następnego dnia zadzwoniłam do psycholożki z poradni zdrowia psychicznego na Ursynowie. Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek w życiu.
– Dzień dobry, nazywam się Zuzanna Nowak… Potrzebuję pomocy – powiedziałam drżącym głosem.
Pani psycholog słuchała mnie uważnie przez godzinę. Po raz pierwszy ktoś nie oceniał mnie ani nie bagatelizował moich uczuć. Dostałam skierowanie na terapię i leki. Michał zaczął brać wolne popołudnia w pracy, żeby być ze mną i synkiem.
Minęły miesiące zanim poczułam się lepiej. Rodzina nadal udawała, że nic się nie stało. Mama czasem dzwoniła zapytać o wnuka, ale nigdy nie pytała o mnie. Anka przestała się odzywać zupełnie.
Dziś wiem jedno: czasem największą siłę znajdujemy wtedy, gdy zostajemy sami ze swoim bólem. Gdy rodzina zawodzi, trzeba nauczyć się prosić o pomoc innych – nawet obcych ludzi.
Często zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam przyznać się do słabości przed najbliższymi? Czy duma i milczenie są ważniejsze niż miłość? Może ktoś z was też czuł się kiedyś tak samotny jak ja…