Kiedy teściowa staje się zagrożeniem w domu – historia Weroniki
Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty. Wpatrywałam się w ciemność za szybą, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że ktoś przyniósł pod nasze drzwi żałobny wieniec z moim imieniem. „Weronika” – czarne litery na czarnej wstążce. Żadnego podpisu, żadnej karteczki. Tylko cisza i zimny mrok w pudełku, które jeszcze godzinę temu stało na naszym wycieraczce.
– Może to pomyłka? – rzucił Krzysztof, mój mąż, z obojętnością, która bolała bardziej niż sam wieniec. Wzruszył ramionami i wrócił do swojego laptopa, jakby nic się nie stało. Jakby to nie było ostrzeżenie, tylko zwykła przesyłka kurierska.
Nie mogłam spać tej nocy. Każdy szmer na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. Przewracałam się z boku na bok, a Krzysztof chrapał spokojnie obok. O trzeciej nad ranem usłyszałam cichy stukot – ktoś próbował otworzyć drzwi wejściowe. Zamarłam. Po chwili wszystko ucichło, ale już wiedziałam, że nie jestem bezpieczna.
Następnego dnia rano zadzwoniła teściowa. – Weroniko, przyjdę dziś na obiad – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zawsze tak robiła. Wchodziła do naszego mieszkania bez pukania, jakby to był jej dom. Krzysztof nigdy jej nie powstrzymywał. „To tylko mama” – powtarzał. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.
Kiedy przyszła, od razu zauważyła wieniec stojący w przedpokoju. Uśmiechnęła się krzywo.
– Co to za cyrk? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
– Ktoś przyniósł to wczoraj wieczorem – odpowiedziałam cicho.
– Może to znak? – rzuciła z przekąsem i odwróciła się na pięcie.
Przez cały obiad czułam jej wzrok na sobie. Krzysztof był jak zawsze nieobecny, zajęty telefonem. Teściowa komentowała wszystko: mój sposób krojenia warzyw, przyprawianie zupy, nawet to, jak siedzę przy stole. W pewnym momencie nachyliła się do mnie i szepnęła: – Lepiej uważaj na siebie.
Zamarłam. Próbowałam później porozmawiać o tym z Krzysztofem, ale tylko machnął ręką.
– Przesadzasz. Mama jest trochę specyficzna, ale nie zrobiłaby ci krzywdy.
Ale ja wiedziałam swoje. Od kilku miesięcy teściowa coraz częściej ingerowała w nasze życie. Krytykowała mnie przy każdej okazji, podważała moje decyzje wychowawcze wobec naszej córki Oliwii, sugerowała Krzysztofowi, że jestem złą żoną i matką. Czułam się coraz bardziej osaczona.
Kilka dni później wróciłam z pracy i zobaczyłam ją w naszym mieszkaniu. Stała w kuchni i przeglądała moje rzeczy.
– Co pani tu robi? – zapytałam drżącym głosem.
– Przyszłam sprawdzić, czy wszystko jest w porządku – odpowiedziała chłodno.
– Proszę nie wchodzić tu bez zaproszenia.
– To dom mojego syna – syknęła i wyszła trzaskając drzwiami.
Wieczorem znalazłam na stole kartkę: „Wiesz, co ci grozi”. Ręka mi zadrżała. Pokazałam ją Krzysztofowi.
– To pewnie głupi żart – powiedział i wyrzucił kartkę do kosza.
Zaczęłam się bać wychodzić z domu. Teściowa pojawiała się wszędzie: pod szkołą Oliwii, w sklepie spożywczym pod blokiem, nawet na przystanku autobusowym. Zawsze patrzyła na mnie tym samym chłodnym wzrokiem.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Krzysztofa z matką przez telefon:
– Ona nie pasuje do naszej rodziny – mówiła teściowa.
– Mamo, daj spokój…
– Zrób coś z tym! Albo ja zrobię!
Serce mi zamarło. Zrozumiałam wtedy, że jestem sama. Krzysztof nie zamierzał mnie bronić.
Zaczęły się dziać dziwne rzeczy: ktoś porysował mi samochód na parkingu pod blokiem; do skrzynki pocztowej trafiały anonimowe listy z pogróżkami; raz znalazłam rozbite jajko na wycieraczce. Każdego dnia czułam coraz większy strach.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam na policję. Opowiedziałam wszystko: o wieńcu, kartce, pogróżkach. Policjant spojrzał na mnie z politowaniem.
– Ma pani jakieś dowody? Może to sąsiadka? Albo dzieciaki?
Wróciłam do domu jeszcze bardziej przerażona i upokorzona.
Tej nocy usłyszałam hałas na klatce schodowej. Wyszłam na korytarz i zobaczyłam teściową stojącą pod drzwiami z kluczami w ręku.
– Czego pani chce?!
– Chcę chronić mojego syna przed tobą! – krzyknęła i rzuciła się na mnie z pazurami.
Obudziły się we mnie wszystkie siły. Odepchnęłam ją i zamknęłam drzwi na klucz. Zadzwoniłam po policję. Tym razem zabrali ją na komisariat.
Krzysztof był wściekły.
– Jak mogłaś wezwać policję na moją matkę?!
– Bo ona mnie nęka! Boję się o siebie i o Oliwię!
– Przesadzasz! To moja matka!
Nie spałam całą noc. Rano spakowałam siebie i Oliwię i pojechałyśmy do mojej siostry do Gdańska.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Krzysztof dzwoni rzadko, głównie po to, żeby powiedzieć mi, że przesadzam i niszczę rodzinę. Teściowa wysyła mi SMS-y pełne nienawiści.
Czasem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była wcześniej postawić granice? Czy można wygrać z kimś tak zawziętym? Czy rodzina naprawdę jest najważniejsza za wszelką cenę?
Patrzę na Oliwię śpiącą spokojnie obok mnie i wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu zagrozić mojemu dziecku ani sobie. Ale czy naprawdę można uciec przed własną rodziną?