Kiedy mąż powiedział: „Płać czynsz!” – Wyznanie matki o rozpadzie rodziny

– Naprawdę uważasz, że to sprawiedliwe? – zapytałam, patrząc na Andrzeja przez łzy. Siedział przy stole w kuchni, z tym swoim chłodnym wyrazem twarzy, który pojawiał się zawsze, gdy rozmowa schodziła na pieniądze.

– Nie chodzi o sprawiedliwość, tylko o zasady – odpowiedział spokojnie, nawet nie podnosząc wzroku znad laptopa. – Skoro pracujesz, powinnaś dokładać się do wszystkiego. Czynsz, rachunki, pieluchy dla Maćka. Nie będę wszystkiego ciągnął sam.

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież to ja przez ostatnie dwa lata byłam w domu z naszym synkiem. To ja rezygnowałam z awansu w szkole, żeby mieć czas na opiekę nad Maćkiem. To ja wstawałam w nocy, kiedy miał kolki i gorączkę. Andrzej wracał późno z pracy, czasem nawet nie całował go na dobranoc. A teraz miałam płacić za dach nad głową?

Nie spałam tej nocy. Leżałam obok śpiącego Maćka, wsłuchując się w jego spokojny oddech i próbując zrozumieć, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Przypomniałam sobie nasze początki – Andrzej był wtedy czuły, troskliwy, potrafił godzinami rozmawiać o marzeniach. Mówiliśmy o wspólnym domu, dzieciach, podróżach po Polsce. Wydawało mi się, że jesteśmy drużyną.

Ale drużyna nie wystawia sobie rachunków.

Następnego dnia próbowałam porozmawiać z mamą. Zadzwoniłam do niej rano, zanim Maciek się obudził.

– Mamo… Andrzej chce, żebym płaciła czynsz. I żebym sama kupowała pieluchy dla Maćka – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Kochanie… – zaczęła ostrożnie mama. – Może on po prostu jest zmęczony? Może ma kłopoty w pracy? Wiesz, jak teraz ciężko…

– Ale przecież to nie jest normalne! – przerwałam jej. – Przecież to nasz wspólny dom! Nasze dziecko!

Mama westchnęła ciężko.

– Wiesz… Twój ojciec też czasem miał takie pomysły. Ale zawsze udawało mi się go przekonać. Może spróbujcie jeszcze raz porozmawiać?

Tylko że ja już próbowałam. Od miesięcy czułam się jak lokatorka we własnym domu. Andrzej coraz częściej zamykał się w swoim świecie – praca, komputer, siłownia. Ja byłam od gotowania i prania. Kiedy wróciłam do pracy na pół etatu w szkole podstawowej, myślałam naiwnie, że będzie dumny. Zamiast tego dostałam listę wydatków do podziału.

Zaczęły się kłótnie. O wszystko: o to, kto kupi mleko, kto odbierze Maćka z przedszkola (bo już miał trzy lata), kto zapłaci za nowy czajnik. Każda rozmowa kończyła się wypominaniem pieniędzy.

– Ty tylko siedzisz na Facebooku i narzekasz! – krzyczał Andrzej pewnego wieczoru.

– A ty nawet nie wiesz, jaki rozmiar pieluch nosi nasz syn! – odparowałam.

Czułam się coraz bardziej samotna. Przyjaciółki mówiły: „Nie daj sobą pomiatać”, „Postaw się”, „Zasługujesz na szacunek”. Ale jak postawić się komuś, z kim dzieli się życie od dziesięciu lat? Z kim ma się wspólne zdjęcia z Mazur i pierwsze święta z Maćkiem?

Pewnego dnia znalazłam na stole kartkę: „Przelej mi 800 zł do końca miesiąca”. Pod spodem dopisek: „Za czynsz i rachunki”.

Zrobiło mi się niedobrze. Przez chwilę myślałam nawet, żeby spakować siebie i Maćka i pojechać do mamy do Olsztyna. Ale przecież nie mogłam tak po prostu uciec. Przecież to mój dom.

Wieczorem usiadłam naprzeciwko Andrzeja.

– Powiedz mi szczerze: czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam drżącym głosem.

Spojrzał na mnie jak na obcą osobę.

– Nie wiem – odpowiedział po dłuższej chwili ciszy. – Może już nie potrafię.

To bolało bardziej niż wszystkie wcześniejsze słowa.

Od tamtej pory żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Dzieliliśmy się obowiązkami i wydatkami jakbyśmy byli parą studentów wynajmujących mieszkanie na Ursynowie. Maciek coraz częściej pytał: „Mamo, dlaczego tata nie chce ze mną grać w piłkę?” albo „Czemu tata śpi w innym pokoju?”

Nie umiałam mu odpowiedzieć.

W pracy starałam się być silna. Dzieciaki w szkole dawały mi energię do życia. Ale kiedy wracałam do pustego mieszkania i widziałam Andrzeja przeglądającego ogłoszenia o wynajmie kawalerek, czułam narastającą panikę.

W końcu przyszedł ten dzień. Andrzej spakował walizkę i powiedział:

– Wynająłem coś na Mokotowie. Zostawiam ci mieszkanie i samochód. Maciek może zostać z tobą. Będę płacił alimenty.

Nie płakałam wtedy. Byłam jak sparaliżowana.

Mama przyjechała następnego dnia. Pomogła mi ogarnąć papiery rozwodowe i uspokoić Maćka.

– Mamo, czy tata już nas nie kocha? – zapytał synek wieczorem.

Przytuliłam go mocno.

– Tata cię kocha, tylko czasem dorośli nie potrafią być razem – wyszeptałam przez łzy.

Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Nadal mieszkam na Ursynowie z Maćkiem. Pracuję już na cały etat jako nauczycielka polskiego. Czasem spotykam Andrzeja na placu zabaw albo podczas przekazywania Maćka na weekendy. Jest obcy i zimny jak wtedy przy kuchennym stole.

Zastanawiam się często: gdzie popełniłam błąd? Czy powinnam była wcześniej postawić granice? Czy można było uratować nasze małżeństwo?

A może są rzeczy ważniejsze niż pieniądze i podział obowiązków? Może miłość to nie rachunek do zapłacenia?

Czy ktoś z was też musiał wybierać między godnością a rodziną?