Każde spotkanie ma swój czas – opowieść o rozpadzie, rodzinnych ranach i nowym początku
Z trzaskiem zamknęłam drzwi do łazienki, czując jak w środku wszystko we mnie wrze. – „Mamo, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wchodziła do mnie bez pukania?!” – krzyknęła Ola zza drzwi swojego pokoju. Miałam ochotę odpowiedzieć jej równie ostro, ale tylko zacisnęłam pięści. Znowu. Znowu się pokłóciłyśmy. O nic i o wszystko naraz. O to, że nie umiem być matką, jaką ona by chciała. O to, że nie umiem być żoną, jaką chciałby mój były mąż. O to, że nie umiem być sobą.
W kuchni czekała na mnie zimna kawa i sterta naczyń. Spojrzałam przez okno – szary blok naprzeciwko, śnieg rozdeptany na chodniku, dzieciaki wracające ze szkoły. Kiedyś miałam dom pełen śmiechu. Teraz mam tylko echo własnych kroków i coraz częściej łzy w oczach.
Telefon zadzwonił nagle, przeszywając ciszę. – „Cześć, Anka. Słuchaj, musisz dziś odebrać Olę z angielskiego, bo ja mam nadgodziny” – głos mojego byłego męża był chłodny, rzeczowy. – „Nie mogę, mam zebranie w pracy” – odpowiedziałam automatycznie, choć wiedziałam, że to kłamstwo. Po prostu nie chciałam go widzieć. Nie chciałam widzieć jego nowej partnerki, która zawsze patrzyła na mnie z wyższością.
– „To co ja mam zrobić?” – warknął. – „Może twoja matka się nią zajmie?” – rzuciłam złośliwie. – „Moja matka nie jest twoją służącą!” – krzyknął i rozłączył się.
Oparłam się o blat i pozwoliłam łzom płynąć. Jak to się stało? Przecież kiedyś byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy plany, marzenia. Kupiliśmy mieszkanie w kredycie na trzydzieści lat i myśleliśmy, że to będzie nasz azyl. A potem przyszły codzienne kłótnie o pieniądze, o dzieci, o teściową, o wszystko. I nagle on powiedział: „Mam dość. Odchodzę.” Zostawił mnie z Olą i synem Bartkiem, który już wtedy był nastolatkiem i coraz częściej znikał z domu.
Ola przestała ze mną rozmawiać. Bartek wyprowadził się do ojca po jednej z naszych awantur. Zostałam sama w mieszkaniu pełnym wspomnień i pretensji.
Tego dnia Ola wróciła późno. Weszła do kuchni bez słowa, rzuciła plecak na podłogę i zaczęła przeglądać telefon. – „Jak było na angielskim?” – zapytałam cicho. – „Normalnie.” – „Coś się stało?” – „Nie twoja sprawa.” Westchnęłam ciężko.
Wieczorem zadzwoniła moja matka. – „Ania, musisz coś zrobić z tą Olą! Ona ci na głowę wejdzie!” – „Mamo, proszę cię…” – „Nie proś mnie! Ty zawsze byłaś za miękka! Gdyby twój ojciec żył…” – „Ale nie żyje!” – przerwałam jej ostro i poczułam wyrzuty sumienia.
Położyłam się spać z bólem głowy i ciężarem w sercu. W nocy śnił mi się dom rodzinny – tata siedział przy stole i śmiał się głośno, a mama krzątała się przy kuchni. Obudziłam się z mokrą poduszką.
Rano Ola wyszła do szkoły bez pożegnania. Ja zostałam sama z ciszą i własnymi myślami. Postanowiłam wyjść na spacer – może świeże powietrze pomoże mi zebrać myśli.
Na ławce pod blokiem siedziała starsza kobieta z pieskiem. Usiadłam obok niej bez słowa. Przez chwilę milczałyśmy.
– „Ciężko pani?” – zapytała nagle.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Miała ciepłe oczy i uśmiech pełen współczucia.
– „Tak… bardzo.” – odpowiedziałam szczerze.
– „Mnie też kiedyś zostawił mąż” – powiedziała cicho. – „Myślałam, że to koniec świata. Ale potem przyszły wnuki… i życie znów nabrało sensu.” Uśmiechnęła się lekko.
– „A jeśli nie przyjdzie już nic dobrego?” – zapytałam drżącym głosem.
– „Każde spotkanie ma swój czas” – odpowiedziała tajemniczo. – „Może pani jeszcze nie wie, co panią czeka.” Wstała i odeszła powoli.
Wróciłam do mieszkania z dziwnym uczuciem w sercu. Może rzeczywiście coś jeszcze mnie czeka?
Wieczorem zadzwonił Bartek. – „Mamo… mogę przyjechać na weekend?” – zapytał niepewnie.
– „Oczywiście! Zawsze możesz!” – odpowiedziałam z ulgą.
Kiedy przyszedł piątek, Bartek pojawił się w drzwiach z torbą sportową i szerokim uśmiechem. Ola była wyraźnie zaskoczona jego obecnością.
– „Cześć siostra!” – rzucił wesoło.
– „Cześć…” – odpowiedziała niepewnie.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy rozmawialiśmy normalnie. Bartek opowiadał o szkole, Ola śmiała się z jego żartów, a ja czułam jakby ktoś zdjął mi kamień z serca.
Nagle zadzwonił mój były mąż.
– „Anka… musimy pogadać.” Jego głos był inny niż zwykle – zmęczony i smutny.
– „O czym?”
– „O dzieciach… O nas.” Zamilkł na chwilę. – „Nie układa mi się z Magdą… Chyba popełniłem błąd.” Poczułam mieszankę gniewu i współczucia.
– „To już nie moja sprawa” – powiedziałam spokojnie.
– „Ale dzieci są nasze… Może powinniśmy spróbować jakoś to poukładać?”
Zawahałam się. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć mu wszystko, co myślę o jego zdradzie i egoizmie. Ale spojrzałam na Bartka i Olę siedzących razem przy stole i pomyślałam: może warto spróbować dla nich?
– „Możemy porozmawiać jutro.” – odpowiedziałam cicho.
Następnego dnia spotkaliśmy się w kawiarni na rogu ulicy. Rozmowa była trudna, pełna łez i pretensji, ale też nadziei na nowy początek – nie jako para, ale jako rodzice naszych dzieci.
Wróciłam do domu zmęczona, ale spokojniejsza niż od dawna.
Wieczorem Ola przyszła do mojego pokoju.
– „Mamo… przepraszam za wszystko.”
Przytuliłam ją mocno.
– „Ja też cię przepraszam.” Obie płakałyśmy długo w ciszy.
Dziś wiem jedno: każda samotność jest tylko etapem. Każde spotkanie ma swój czas i sens, nawet jeśli dziś go nie rozumiem.
Czasem myślę: czy gdybyśmy potrafili wcześniej rozmawiać szczerze o swoich lękach i pragnieniach, uniknęlibyśmy tego bólu? A może właśnie ten ból był nam potrzebny, żeby nauczyć się kochać naprawdę? Co o tym myślicie?