Gorzka lekcja na działce: Jak choroba teściowej wywróciła moje życie do góry nogami

— Sprzedaj działkę? Oszalałaś, Marta? — głos mojego męża, Pawła, odbił się echem po kuchni. Stałam przy zlewie, ścierając ręce o fartuch, a w środku już gotowała się burza. — To przecież inwestycja na lata!

— Inwestycja? — prychnęłam. — Od śmierci mojej babci tylko tam haruję. Sprzątam po letnikach, naprawiam cieknące krany, znoszę pretensje gości, a ty widzisz tylko złote góry.

Paweł przewrócił oczami. — Przesadzasz. Zawsze byłaś zbyt miękka dla ludzi. Babcia potrafiła postawić na swoim.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz: „Mama Paweł”. Westchnęłam ciężko.

— Odbierz — rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

Paweł podniósł słuchawkę. — Cześć, mamo… Co się stało? … Jak to 190 na 110? … Tak, brałaś leki? … Dobrze, zaraz przyjadę.

Odłożył telefon i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.

— Muszę pojechać do mamy. Mówi, że jest bardzo źle.

— Przecież była u nas wczoraj! — wybuchłam. — Wtedy też ledwo żyła, a potem sama poszła do sklepu po śledzie.

— Marta, ona jest sama…

— A ja? Ja nie jestem sama z tym wszystkim?

Nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając mnie z ciszą i narastającą frustracją.


Działka nad morzem była moim azylem. Miejscem, gdzie mogłam odetchnąć od miasta, pracy w szkole i wiecznego dogadzania wszystkim wokół. Tego dnia miałam tam pojechać sama – posprzątać po gościach i wreszcie pobyć z własnymi myślami.

Gdy otworzyłam furtkę, poczułam znajomy zapach sosen i słonego powietrza. Wzięłam głęboki oddech i… usłyszałam samochód Pawła. Zatrzymał się tuż za mną. Wysiadł, a z tylnego siedzenia pomógł wysiąść swojej matce – Danucie.

— Niespodzianka! — uśmiechnął się krzywo. — Lekarz powiedział, że morski klimat dobrze jej zrobi.

Danuta spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi.

— Dziecko, ja tu umrę bez opieki. Paweł mówił, że się mną zajmiesz.

Zamarłam. — Paweł…?

— Muszę wracać do pracy — rzucił szybko mąż i już go nie było.

Zostałam sama z teściową na środku mojego raju.


Pierwsza noc była koszmarem. Danuta jęczała przez sen, domagała się herbaty co godzinę i narzekała na wszystko: na twardy materac, na szum morza, na zapach sosny („chyba jestem uczulona!”). Rano obudziłam się z bólem głowy i poczuciem bezsilności.

— Marta! — krzyknęła teściowa z pokoju. — Gdzie moja owsianka? I nie za słodka! Lekarz zabronił cukru!

Zacisnęłam pięści. Zrobiłam owsiankę bez cukru, podałam jej do łóżka.

— Co tak mało? Babcia twoja zawsze dawała więcej!

Przez kolejne dni było tylko gorzej. Danuta zaczęła „przypadkiem” dzwonić do mojej mamy i opowiadać jej, jak źle ją traktuję. Moja mama zadzwoniła do mnie z pretensjami:

— Marto, przecież ona jest chora! Nie możesz być bardziej wyrozumiała?

— Mamo! Ona udaje!

— Nie przesadzaj…

Czułam się osaczona z każdej strony.


Pewnego popołudnia przyszli nowi letnicy – młode małżeństwo z dzieckiem.

— Dzień dobry! Pokój gotowy? — zapytała kobieta z uśmiechem.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Danuta wyskoczyła zza moich pleców:

— Oczywiście! Ale proszę pamiętać: cisza nocna od 22:00, żadnych zwierząt i płatność z góry!

Letnicy spojrzeli na siebie zaskoczeni.

Wieczorem usiadłam na werandzie z kubkiem herbaty i łzami w oczach. Zadzwoniłam do Pawła:

— Albo zabierasz swoją matkę, albo ja wracam do Warszawy i nie wracam tu nigdy więcej!

— Marta… Przesadzasz…

Rozłączyłam się.


Następnego dnia Danuta zaczęła kaszleć tak głośno, że letnicy przyszli zapytać, czy nie trzeba wezwać pogotowia.

— Nie trzeba! — syknęła teściowa. — To przez wilgoć w tym domu! Marta nie umie ogrzać porządnie!

Wieczorem usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.

— Pani Danuto — zaczęłam spokojnie — musimy ustalić zasady. To jest mój dom i moje życie. Nie będę dłużej znosić pani fochów.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Oho! Wreszcie pokazujesz pazurki?

— Tak. I jeśli jeszcze raz zadzwoni pani do mojej mamy albo będzie podburzać letników przeciwko mnie – pakuję pani walizki i dzwonię po karetkę.

Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy jak dwie przeciwniczki na ringu.

W końcu Danuta spuściła wzrok.

— Dobrze… Ale przynajmniej pozwól mi pomagać przy letnikach. Ja wiem jak z nimi rozmawiać.

Nie wierzyłam własnym uszom.


Od tej pory coś się zmieniło. Danuta zaczęła przejmować obowiązki: negocjowała ceny (i to skuteczniej niż ja!), pilnowała porządku w pokojach i nawet czasem gotowała obiady dla gości (choć narzekała przy tym pod nosem). Letnicy byli zachwyceni jej „babcinym” podejściem.

Po tygodniu zadzwonił Paweł:

— I co tam u was?

— Twoja mama właśnie wygoniła jednych letników za palenie papierosów na tarasie i znalazła nowych za wyższą stawkę. A ja pierwszy raz od lat miałam czas pójść nad morze sama.

Zaśmiał się nerwowo:

— Czyli… działa?

— Działa. Ale pod jednym warunkiem: po sezonie zabierasz ją do siebie.


Sezon minął szybciej niż myślałam. Zamiast piekła miałam… nieoczekiwany sojusz. Danuta przestała udawać chorobę – była zajęta i szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Ja nauczyłam się stawiać granice i mówić „nie” bez poczucia winy.

Gdy wróciłyśmy do Warszawy jesienią, Paweł spojrzał na nas obie jak na kosmitki.

— Wy się dogadałyście?

Uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo.


Dziś wiem jedno: czasem największe rodzinne dramaty są początkiem czegoś nowego – jeśli tylko odważymy się zawalczyć o siebie. Czy wy też mieliście kiedyś wrażenie, że ktoś bliski manipuluje waszym życiem pod przykrywką troski? Jak sobie z tym radzicie?