Dziadek ożenił się z sąsiadką i zapomniał o rodzinie – czy można odzyskać bliskiego człowieka?

– Dziadku, dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów? – zapytałam, stojąc pod jego drzwiami z zaciśniętymi pięściami. W środku słyszałam cichy szmer telewizora i czyjeś kroki. Wiedziałam, że jest w domu. Wiedziałam też, że nie jestem tu mile widziana.

Jeszcze rok temu wszystko wyglądało inaczej. Po śmierci babci nasza rodzina rozpadła się na kawałki, ale trzymaliśmy się razem – ja, mama, wujek Marek i dziadek. Spotykaliśmy się co niedzielę na obiedzie, wspominaliśmy babcię, śmialiśmy się i płakaliśmy razem. Dziadek był wtedy cichy, zamyślony, ale zawsze dla nas obecny. A potem pojawiła się ona – pani Halina z drugiego piętra.

Początkowo nie zwracałam na nią uwagi. Starsza pani, wdowa od lat, zawsze uśmiechnięta i chętna do pomocy. Przynosiła dziadkowi ciasto, czasem pomagała mu z zakupami. Mama mówiła: „Niech ma trochę towarzystwa, przecież jest taki samotny”. Ale kiedy pewnego dnia dziadek oznajmił nam przy stole: „Ożeniłem się z Haliną”, zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.

– Jak to? – wykrztusił wujek Marek. – Przecież minął dopiero rok od śmierci mamy!

Dziadek spojrzał na nas twardo. – Życie toczy się dalej. Halina daje mi szczęście, którego nie miałem od dawna.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Dziadek przestał odbierać telefony, nie przychodził na rodzinne spotkania. Kiedy próbowałam go odwiedzić, drzwi otwierała mi pani Halina z chłodnym uśmiechem: „Janek teraz odpoczywa. Proszę nie przeszkadzać”.

Mama płakała nocami. Wujek Marek przestał przychodzić w ogóle. Ja próbowałam rozmawiać z dziadkiem przez domofon, pisałam listy, zostawiałam mu ulubione ciastka pod drzwiami. Bez odzewu.

Pewnego dnia postanowiłam poczekać na niego pod blokiem. Wyszli razem z Haliną na spacer. Podbiegłam do niego.

– Dziadku! Proszę, porozmawiaj ze mną! – krzyknęłam.

Spojrzał na mnie obojętnie. – Nie rozumiesz, Aniu. Chcę mieć spokój. Nie chcę już wracać do przeszłości.

– Ale my jesteśmy twoją rodziną! – łamał mi się głos.

Halina pociągnęła go za rękę. – Chodź, Janek, nie musisz tego słuchać.

Patrzyłam za nimi długo, aż zniknęli za rogiem ulicy. Czułam się jak dziecko porzucone przez rodzica.

W domu atmosfera była coraz gorsza. Mama zamknęła się w sobie, a ja zaczęłam mieć żal do wszystkich – do Haliny za to, że „ukradła” mi dziadka, do mamy za bezradność, do dziadka za obojętność.

W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do niego długi list:

„Dziadku,
Nie rozumiem Twojej decyzji i bardzo mnie boli Twój brak kontaktu z nami. Wiem, że masz prawo do szczęścia i nowego życia, ale czy naprawdę musisz całkowicie odciąć się od rodziny? Babcia zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza. Czy Ty już o tym zapomniałeś?”

Nie dostałam odpowiedzi.

Minęły miesiące. W święta Bożego Narodzenia zostawiłam mu pod drzwiami opłatek i kartkę z życzeniami. Następnego dnia znalazłam ją w skrzynce na listy – nieotwartą.

Zaczęły krążyć plotki po klatce schodowej: że Halina nie pozwala mu się z nami kontaktować; że dziadek przepisał jej mieszkanie; że jest chory i nie chce nas martwić. Każda wersja bolała bardziej od poprzedniej.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę mamy z ciocią przez telefon:
– Może powinniśmy po prostu dać mu spokój? Skoro tak wybrał…
– Ale jak można zapomnieć o własnej rodzinie? – płakała mama.

Wtedy postanowiłam działać inaczej. Zaczęłam pisać pamiętnik o dziadku – o wspólnych wakacjach nad morzem, o tym jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak piekliśmy razem szarlotkę dla babci. Chciałam zachować te wspomnienia na zawsze, skoro on już nie chciał być ich częścią.

Któregoś dnia spotkałam Halinę w sklepie spożywczym.
– Pani Halino… Proszę mi powiedzieć: dlaczego dziadek nie chce nas widzieć?
Spojrzała na mnie chłodno:
– Janek jest szczęśliwy. Nie potrzebuje już waszego współczucia ani łez.
– Ale my go kochamy! – wybuchłam.
– Miłość to czasem pozwolenie komuś odejść – odpowiedziała i odwróciła się na pięcie.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Czy naprawdę powinnam pozwolić dziadkowi odejść? Czy miłość do rodziny polega na tym, by akceptować nawet najbardziej bolesne wybory bliskich?

Minął rok od jego ślubu z Haliną. Dziadek nie pojawił się ani razu na żadnym rodzinnym spotkaniu. Mama pogodziła się z jego odejściem, wujek Marek przestał o nim mówić. Tylko ja wciąż czekałam na cud – na telefon, list albo chociaż wiadomość przez sąsiadkę.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła w jego mieszkaniu naprzeciwko. Zastanawiam się: czy on też czasem o nas myśli? Czy żałuje swojej decyzji? Czy kiedyś jeszcze usiądziemy razem przy stole?

Może miłość naprawdę polega na tym, by pozwolić komuś odejść… Ale czy potrafię pogodzić się z tym bez żalu?

Czy ktoś z was przeżył podobną sytuację? Jak poradzić sobie z utratą bliskiej osoby, która wciąż żyje tak blisko?