Dlaczego zgodziłam się zaopiekować wnukiem? Lekcja miłości i wytrwałości, której się nie spodziewałam

— Mamo, błagam cię, nie mam innego wyjścia! — głos mojej córki, Marty, drżał od napięcia. Stała w progu mojej kuchni, z oczami pełnymi łez i rozpaczy. — W żłobku jest epidemia ospy, nie przyjmą Jasia. Szefowa już patrzy na mnie wilkiem, jeśli dziś nie przyjdę do pracy, mogę ją stracić…

Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu. W mojej głowie kłębiły się myśli: przecież miałam dziś tyle planów. Chciałam wreszcie posprzątać piwnicę, zrobić zakupy na targu, może nawet spotkać się z koleżanką na kawie. Ale widząc jej bezradność, nie mogłam odmówić.

— Dobrze, zostaw go u mnie — powiedziałam cicho, choć serce biło mi szybciej niż zwykle. — Damy sobie radę.

Marta rzuciła mi się na szyję. — Dziękuję, mamo! Jesteś niezastąpiona!

Nie wiedziała jeszcze, że ja sama wcale nie czuję się niezastąpiona. Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że brakuje mi sił. Od śmierci mojego męża minęły już trzy lata, ale samotność ciągle boli. Czasem czuję się jak cień samej siebie. A teraz miałam spędzić cały dzień z energicznym trzylatkiem.

Jasio wszedł do kuchni z plecaczkiem w ręku i szerokim uśmiechem. — Babciu! Będziemy się bawić?

Uśmiechnęłam się do niego, choć w środku czułam niepokój. — Oczywiście, kochanie. Tylko najpierw zjemy śniadanie.

Nie minęło piętnaście minut, a już wiedziałam, że to będzie trudny dzień. Jasio wylał mleko na stół, potem rozrzucił płatki po całej kuchni. Kiedy próbowałam go przebrać, uciekł mi do salonu i schował się za kanapą.

— Jasiu, proszę cię, chodź tutaj! — wołałam z coraz większą frustracją.

— Nie chcę! — odkrzyknął z uporem.

Zacisnęłam zęby. Przecież kiedyś wychowałam dwójkę dzieci, dlaczego teraz czuję się taka bezradna? Może to kwestia wieku? A może po prostu zapomniałam już, jak to jest być mamą małego dziecka?

Po godzinie byłam już zmęczona. Jasio domagał się bajki na tablecie, potem chciał malować farbami (co skończyło się plamami na moim nowym obrusie), a potem nagle zapragnął iść na plac zabaw.

— Babciu, pójdziemy na huśtawki? — spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami.

Westchnęłam. Za oknem padał deszcz.

— Dziś nie możemy, kochanie. Pada deszcz.

— Ale ja chcę! — Jasio zaczął płakać i tupać nogami.

Poczułam narastającą złość. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „Dość! Nie dam rady!” Ale zamiast tego usiadłam obok niego na podłodze i przytuliłam go mocno.

— Wiem, że jesteś smutny. Ja też czasem jestem smutna — powiedziałam cicho.

Jasio spojrzał na mnie zdziwiony i przestał płakać. Po chwili wtulił się we mnie jeszcze mocniej.

Tak siedzieliśmy przez kilka minut w ciszy. Poczułam, jak moje serce mięknie. Przypomniałam sobie czasy, gdy Marta była mała i też miała swoje humory. Ile razy wtedy brakowało mi cierpliwości? Ile razy płakałam po cichu w łazience?

Nagle zadzwonił telefon. To była moja siostra, Zofia.

— Jak tam z wnukiem? — zapytała z przekąsem.

— Ledwo żyję — odpowiedziałam szczerze.

— A widzisz! Mówiłam ci, żebyś nie dawała się wykorzystywać Marcie. Ona tylko myśli o sobie!

Poczułam ukłucie złości. Zofia zawsze miała gotowe rady i nigdy nie rozumiała mojej relacji z córką.

— To nie tak — odpowiedziałam ostrożnie. — Marta naprawdę potrzebowała pomocy.

— A ty? Kto tobie pomoże? — usłyszałam w słuchawce.

Nie odpowiedziałam. Po rozmowie długo siedziałam zamyślona. Czy rzeczywiście pozwalam się wykorzystywać? Czy powinnam postawić granice?

Po południu Jasio zasnął na kanapie ze swoim pluszowym misiem. Patrzyłam na jego spokojną twarz i poczułam wzruszenie. Może rzeczywiście jestem zmęczona, może czasem brakuje mi cierpliwości… Ale czy to znaczy, że powinnam odmówić pomocy własnej córce?

Kiedy Marta przyszła po syna wieczorem, wyglądała na wykończoną.

— Jak było? — zapytała niepewnie.

— Ciężko — przyznałam szczerze. — Ale daliśmy radę.

Marta przytuliła mnie mocno.

— Wiem, że proszę cię o wiele… Ale nie mam nikogo innego.

Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam wdzięczność i strach jednocześnie.

Po ich wyjściu długo siedziałam w pustym mieszkaniu. Czułam zmęczenie w kościach i łzy pod powiekami. Ale czułam też coś jeszcze — dumę i radość. Bo choć ten dzień był trudny, nauczył mnie czegoś ważnego: że nawet kiedy wydaje nam się, że nie mamy już siły, potrafimy znaleźć ją dla tych, których kochamy najbardziej.

Czy naprawdę powinnam stawiać granice własnej rodzinie? A może właśnie w takich chwilach rodzi się prawdziwa bliskość? Może czasem warto dać z siebie więcej niż nam się wydaje…