Cztery pokoje, cztery serca: Opowieść o rodzinie, która nie mieści się w jednym mieszkaniu
Drzwi do mieszkania otworzyły się z trzaskiem, a ja – cała roztrzęsiona – stanęłam w progu. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i starego drewna, a z salonu dobiegł mnie głos: „Ola, to ty? Chodź szybko, bo zupa stygnie!”. To była teściowa, pani Zofia – kobieta o stalowym spojrzeniu i sercu, które potrafiło być równie twarde. Obok niej siedziała jej siostra, ciocia Barbara, z wiecznie zaciśniętymi ustami i spojrzeniem, które potrafiło przeszyć na wylot.
Mój mąż, Michał, już był w środku. Siedział przy stole, nerwowo bawiąc się łyżką. Wiedziałam, że dzisiejszy obiad nie będzie zwyczajny. Wszyscy czekali na rozmowę o przyszłości mieszkania – tego czteropokojowego kolosa w samym sercu warszawskiej Pragi. Kamienica pamiętała jeszcze czasy przedwojenne; jej ściany były świadkami niejednej rodzinnej awantury i pojednania. Ale dziś miało się rozstrzygnąć coś więcej niż tylko podział obowiązków.
– Ola, usiądź. Musimy porozmawiać – zaczęła Zofia, nalewając mi zupę. – Remont zaczyna się za dwa miesiące. Zarządca już był. Mówił, że wszyscy muszą się wyprowadzić na pół roku.
– I co teraz? – Barbara odłożyła gazetę. – My nie mamy gdzie pójść. Ola, Michał…
Spojrzałam na męża. W jego oczach widziałam strach i bezradność. Wiedziałam, że nie chce wracać do tego mieszkania na stałe. Nasze dwupokojowe na Grochowie było ciasne, ale nasze. Tam mieliśmy spokój od codziennych pretensji i cichych wojennych frontów między mną a Zofią.
– Może wynajmiemy coś na ten czas? – zaproponowałam ostrożnie.
Zofia spojrzała na mnie jak na wroga.
– Wynajmiemy? Za co? Emerytura ledwo starcza na rachunki! A poza tym… ja nie chcę nigdzie iść! To jest mój dom!
Barbara pokiwała głową.
– Ja też nie chcę. Tu wszystko znamy. Tu są nasze rzeczy.
Czułam narastającą panikę. Próbowałam tłumaczyć:
– To tylko na pół roku. Potem wrócicie…
– A jeśli nie pozwolą wrócić? – Zofia podniosła głos. – Słyszałam o takich przypadkach! Wyrzucają ludzi na bruk!
Michał wstał gwałtownie.
– Mamo, nikt cię nie wyrzuci! Przestań siać panikę!
Ale wiedziałam, że sam nie wierzy w to, co mówi.
Obiad przebiegł w milczeniu. Każdy kęs był ciężki jak kamień. Po wszystkim Zofia zaczęła sprzątać stół z takim impetem, jakby chciała wymazać całą rozmowę.
Wieczorem Michał i ja wracaliśmy do siebie w ciszy. W tramwaju patrzył przez okno, a ja czułam narastającą gulę w gardle.
– Nie możemy ich zostawić – powiedział w końcu cicho. – Ale ja nie chcę tam mieszkać…
– Ja też nie chcę – przyznałam szeptem. – Ale co mamy zrobić?
Następne tygodnie były pasmem napięć i niedopowiedzeń. Zofia dzwoniła codziennie:
– Ola, a może ty byś przyszła pomóc z papierami? Trzeba coś załatwić w urzędzie…
– Ola, Barbara się przewróciła w łazience…
– Ola, czy Michał może przyjechać naprawić kran?
Czułam się jak między młotem a kowadłem. W pracy byłam rozkojarzona; szefowa zwróciła mi uwagę:
– Ola, wszystko w porządku? Ostatnio jesteś nieobecna.
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy: że boję się o przyszłość swojej rodziny bardziej niż o własną karierę.
Pewnego dnia przyszłam do mieszkania Zofii wcześniej niż zwykle. Usłyszałam przez drzwi podniesione głosy:
– Ona chce nas tu zostawić! – Barbara płakała. – Ola tylko udaje miłą!
– Gdyby naprawdę jej zależało, to by się tu przeprowadziła! – Zofia była roztrzęsiona.
Weszłam bez pukania.
– Naprawdę tak myślicie? Że jestem tu tylko z obowiązku?
Obie zamilkły zaskoczone.
– Nie wiem już, co robić – powiedziałam ze łzami w oczach. – Chcę wam pomóc, ale nie mogę poświęcić wszystkiego…
Barbara spuściła wzrok.
– Przepraszam… Po prostu boimy się zostać same.
Zofia odwróciła się do okna.
– Ja też się boję…
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ją naprawdę słabą. Nie tą twardą kobietę z żelaza, ale staruszkę przerażoną zmianą.
Wieczorem rozmawiałam z Michałem długo. Padły słowa o sprzedaży mieszkania.
– Może to jedyne wyjście? Kupić coś mniejszego…
– Mama nigdy się nie zgodzi.
– A jeśli nie będzie miała wyboru?
– Wtedy mnie znienawidzi.
Wiedziałam, że to prawda. W tej rodzinie wszystko było kwestią lojalności i winy.
Wkrótce zaczęły się przygotowania do remontu. Ekipa weszła na klatkę schodową; sąsiedzi plotkowali pod drzwiami:
– Słyszała pani? Pani Zofia musi się wyprowadzić!
– Taka tragedia na stare lata…
Zofia zamknęła się w sobie. Przestała odbierać telefony. Barbara zaczęła chorować ze stresu.
Pewnego dnia zadzwonił Michał:
– Musimy je zabrać do nas choćby na chwilę. Nie ma innego wyjścia.
I tak cztery osoby znalazły się w naszym dwupokojowym mieszkaniu. Każdy dzień był próbą cierpliwości: walka o łazienkę rano, wieczorne awantury o telewizor („Ja chcę Wiadomości!” „A ja serial!”), kuchnia zamieniona w pole bitwy o miejsce na stole.
Pewnej nocy usłyszałam płacz Barbary przez ścianę. Poszłam do niej; siedziała skulona na łóżku.
– Przepraszam cię za wszystko… Ja już nie mam siły żyć tak na walizkach…
Objęłam ją bez słowa.
Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy po godzinach. Ja sama czułam się jak intruz we własnym życiu.
Po dwóch miesiącach Zofia oznajmiła:
– Wracam do siebie! Choćby mieli tam burzyć ściany nad moją głową!
Nie mogliśmy jej powstrzymać. Wróciły obie do pustego mieszkania bez ogrzewania i bieżącej wody (remont trwał). Po tygodniu Barbara trafiła do szpitala z zapaleniem płuc.
To był moment przełomowy. Michał pojechał do matki i powiedział jej wszystko:
– Mamo, musisz zdecydować: albo sprzedajemy mieszkanie i kupujemy coś wygodnego dla was obu, albo traficie do domu opieki!
Zofia rozpłakała się pierwszy raz odkąd ją znam.
Po długich rozmowach zgodziły się sprzedać mieszkanie. Kupiliśmy im małe dwupokojowe na nowym osiedlu z windą i ochroną. Było im ciężko żegnać stare kąty; płakały przy wyprowadzce jak dzieci.
Dziś odwiedzam je regularnie. Są bezpieczne i zadbane, choć czasem tęsknią za dawnymi czasami.
A ja? Często pytam siebie: czy można być dobrą synową i jednocześnie nie zatracić siebie? Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys, żeby nauczyć się rozmawiać o swoich lękach?
A wy? Jak radzicie sobie z podobnymi dylematami? Czy można pogodzić szacunek dla starszych z własnym szczęściem?