Córka wybrała miłość, a zapłacić musieliśmy my. Historia matki z Gdańska

Wszystko zaczęło się od krzyku. Dosłownie. Był czwartkowy wieczór, padał deszcz, a ja wróciłam z pracy przemoczona do suchej nitki. Ledwo przekroczyłam próg naszego mieszkania na Przymorzu w Gdańsku, usłyszałam podniesione głosy z pokoju mojej córki. – Nie rozumiesz, że go kocham?! – wrzeszczała Julia, moja starsza córka. – A ty nie rozumiesz, że nie stać nas na twoje zachcianki?! – odpowiedziałam, zanim zdążyłam zdjąć buty.

Julia miała wtedy 20 lat, studiowała psychologię na Uniwersytecie Gdańskim. Zawsze była uparta, ale też wrażliwa i dobra dla młodszej siostry, Zosi. Po śmierci mojego męża zostałyśmy we trzy. Było ciężko, ale trzymałyśmy się razem. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym – zmiany po 12 godzin, czasem noce, czasem święta. Nie narzekałam. Dla córek zrobiłabym wszystko.

Ale kiedy Julia poznała Bartka – chłopaka z małego miasteczka pod Słupskiem – wszystko się zmieniło. Bartek był przystojny, wygadany, miał wielkie plany i zero pieniędzy. Studiował informatykę zaocznie, dorabiał na budowie, ale częściej widywałam go z Julką na mieście niż w pracy. Julia zakochała się po uszy. Po pół roku znajomości oznajmiła mi, że jest w ciąży.

Pamiętam tamten wieczór jak dziś. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a ona patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi łez i strachu.
– Mamo… ja… jestem w ciąży.
Zamarłam. Zosia upuściła widelec na podłogę.
– Co ty mówisz? – wyszeptałam.
– Kocham Bartka. Chcemy być razem. On się oświadczył.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Z jednej strony chciałam ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Z drugiej – miałam ochotę krzyczeć z bezsilności.
– Julka, masz 20 lat! Nie skończyłaś studiów! Jak wy sobie wyobrażacie życie?
– Damy radę! – upierała się. – Bartek mówi, że znajdzie lepszą pracę.
– A gdzie będziecie mieszkać? U nas? W trzech pokojach?
– Na razie tak…

I tak się zaczęło. Bartek wprowadził się do nas dwa tygodnie później z jedną walizką i gitarą. Miałam nadzieję, że chociaż pomoże w domu albo dorzuci się do rachunków. Nic z tego. Przychodził późno, spał do południa, a kiedy prosiłam go o pomoc:
– Pani Aniu, ja jestem zmęczony po pracy…
– A ja po dyżurze w szpitalu to niby wypoczęta?!
Julia stawała za nim murem:
– Mamo, daj mu spokój! On się stara!

Zosia coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Miała 13 lat i nagle musiała dzielić łazienkę z dorosłym facetem, który zostawiał po sobie bałagan i nie zwracał uwagi na innych domowników.

Najgorsze przyszło przed ślubem. Julia zapragnęła wesela jak z bajki: sala nad Motławą, DJ, fotograf, biała suknia z salonu na Grunwaldzkiej za 4 tysiące złotych.
– Julka, nie mamy takich pieniędzy! – tłumaczyłam.
– Mamo, to jedyny taki dzień w życiu! Przecież tata by nie żałował!
Te słowa bolały najbardziej. Czułam się winna, że nie mogę dać jej tego, czego pragnie. Wzięłam kredyt gotówkowy na 15 tysięcy złotych.

Ślub był piękny – dla nich. Ja całą noc myślałam tylko o tym, jak spłacę raty i co będzie dalej.

Po weselu Bartek obiecał znaleźć lepszą pracę. Skończyło się na tym, że przez pół roku szukał „czegoś odpowiedniego”, a ja utrzymywałam cztery osoby z pensji pielęgniarki i dodatków rodzinnych.

Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Przestała chodzić na zajęcia dodatkowe, zamknęła się w sobie.
Pewnego wieczoru usłyszałam jej płacz przez drzwi:
– Mamo… ja już nie chcę tu mieszkać…
Serce mi pękło.

Próbowałam rozmawiać z Julią:
– Julka, musicie zacząć żyć na własny rachunek! Nie dam rady was wszystkich utrzymać!
– Mamo! Przecież mamy małe dziecko! Chcesz nas wyrzucić na bruk?!
Bartek tylko wzruszał ramionami:
– Spokojnie, Aniu… coś wymyślę…
Ale nigdy nic nie wymyślił.

W końcu przyszedł dzień, kiedy bank zadzwonił z upomnieniem o zaległą ratę kredytu. W pracy dostałam naganę za kolejne spóźnienie – bo rano musiałam odprowadzić wnuczkę do żłobka (oczywiście za to też płaciłam ja). Wróciłam do domu i zobaczyłam Bartka grającego na konsoli i Julię przeglądającą Instagram.

Wybuchłam:
– Dość! Albo zaczynacie pracować i płacić za siebie, albo szukacie innego mieszkania!
Julia rozpłakała się:
– Mamo! Jak możesz być taka okrutna?!
Bartek wyszedł trzaskając drzwiami.
Zosia przyszła do mnie i cicho powiedziała:
– Mamo… ja ci pomogę. Może pójdę do babci na jakiś czas?
Przytuliłam ją mocno i wtedy zrozumiałam: nie mogę już dłużej być zakładniczką cudzych wyborów.

Dałam Julii i Bartkowi miesiąc na znalezienie pracy lub wyprowadzkę. Przez ten czas atmosfera była gęsta jak mgła nad Motławą jesienią. Julia próbowała mnie szantażować emocjonalnie:
– Wszyscy mają wsparcie od rodziców! Tylko ty jesteś taka zimna!
Ale ja już wiedziałam swoje.

Po miesiącu Bartek znalazł pracę w magazynie pod Gdańskiem i wynajęli kawalerkę w Nowym Porcie. Było im ciężko – dzwonili po pieniądze na pampersy i mleko. Pomagałam tyle, ile mogłam – ale już nie kosztem siebie i Zosi.

Dziś Julia mówi mi czasem:
– Mamo… przepraszam za wszystko…
A ja odpowiadam:
– Kocham cię najbardziej na świecie. Ale musiałaś dorosnąć.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy byłam dobrą matką dla obu córek? Czy można kochać dziecko i jednocześnie wymagać od niego odpowiedzialności? Czy wy też mieliście podobne dylematy? Napiszcie mi swoje historie.