Ból wspomnień, który nie opuszcza – historia Zofii z Białegostoku

Wszystko zaczęło się w ten jeden, przeklęty wieczór, kiedy wróciłam do mieszkania na osiedlu Piasta i zobaczyłam ojca siedzącego przy stole z butelką wódki. Był maj, a ja miałam wtedy siedemnaście lat. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i dymu papierosowego. Mama krzątała się w kuchni, udając, że nie widzi, jak ojciec coraz bardziej pogrąża się w swoim smutku.

– Zosia, chodź tu! – zawołał mnie nagle, a jego głos był ostry jak brzytwa.

Weszłam do pokoju z bijącym sercem. Wiedziałam już wtedy, że coś się wydarzy. Mama spojrzała na mnie z lękiem, jakby chciała mnie ostrzec, ale nie miała odwagi nic powiedzieć.

– Siadaj – powiedział ojciec i nalał sobie kolejny kieliszek. – Wiesz, co dziś usłyszałem w pracy? Że twoja matka… – urwał i spojrzał na nią z pogardą – …że twoja matka spotyka się z kimś innym.

Mama zbladła. Ja poczułam, jak świat zaczyna mi wirować przed oczami.

– Tato, przestań! – krzyknęłam. – To nieprawda!

– Zamknij się! – huknął. – Ty nic nie wiesz!

Wtedy mama zaczęła płakać. Ojciec rzucił kieliszkiem o ścianę. Szkło rozprysło się na kawałki, a ja wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową, gdzie długo siedziałam skulona pod drzwiami sąsiadów.

To był początek końca naszej rodziny.


Przez kolejne miesiące w domu panowała cisza przerywana tylko kłótniami i trzaskaniem drzwi. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce, mama zamykała się w łazience i płakała po cichu. Ja próbowałam uciekać do szkoły, do przyjaciółki Igi, która była moim jedynym wsparciem.

– Zosia, musisz coś zrobić – mówiła Iga pewnego dnia na ławce przed blokiem. – Nie możesz tak żyć.

– A co mam zrobić? Uciec? Przecież nie mam dokąd.

– Możesz zamieszkać u mnie. Mama cię przygarnie.

Ale nie miałam odwagi. Bałam się zostawić mamę samą z ojcem.


Wszystko zmieniło się w dniu moich osiemnastych urodzin. Ojciec nie wrócił na noc. Mama upiekła tort i próbowała udawać, że wszystko jest w porządku.

– Zosiu, życzę ci szczęścia… żebyś była silniejsza ode mnie – powiedziała cicho podczas składania życzeń.

Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że tego samego wieczoru mama spakuje walizkę i wyjedzie do Warszawy do swojej siostry. Zostawiła mi tylko kartkę: „Muszę zacząć od nowa. Przepraszam”.

Zostałam sama z ojcem, który wrócił nad ranem pijany i nawet nie zauważył, że mama zniknęła.


Przez kilka miesięcy żyłam jak cień. Chodziłam do szkoły, gotowałam obiady, sprzątałam po ojcu i starałam się nie zwracać na siebie uwagi. Ale pewnego dnia coś we mnie pękło.

– Tato, musisz przestać pić! – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie z nienawiścią.

– To przez ciebie matka odeszła! Gdybyś była lepszą córką… – bełkotał.

Wybiegłam wtedy z domu i poszłam do Igi. Jej mama przyjęła mnie bez słowa. Przez kilka tygodni mieszkałam u nich na rozkładanej kanapie w salonie. Czułam się tam bezpieczna jak nigdy wcześniej.


Po maturze dostałam się na filologię polską na Uniwersytecie w Białymstoku. Wynajęłam pokój w starej kamienicy przy ulicy Lipowej. Próbowałam zapomnieć o przeszłości, ale ona wracała do mnie w snach – krzyki ojca, płacz mamy, trzask rozbitego szkła.

Na studiach poznałam Michała – chłopaka z Suwałk, który wydawał się być wszystkim tym, czego potrzebowałam: czuły, opiekuńczy, zabawny. Szybko zostaliśmy parą.

– Zosiu, wyjedźmy razem do Gdańska po studiach – zaproponował pewnego wieczoru.

Zgodziłam się bez wahania. Chciałam uciec od Białegostoku, od wspomnień.


W Gdańsku zaczęliśmy nowe życie. Wynajęliśmy kawalerkę na Przymorzu. Pracowałam jako bibliotekarka w szkole podstawowej, Michał dostał pracę w firmie informatycznej. Przez chwilę byłam szczęśliwa.

Ale przeszłość wróciła szybciej niż myślałam.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:

– Zosiu… jestem chora. Rak piersi. Potrzebuję cię.

Zostawiłam wszystko i wróciłam do Warszawy. Michał został w Gdańsku.

Opiekowałam się mamą przez pół roku. Było ciężko – chemioterapia, szpitale, jej słabość i strach przed śmiercią.

– Przepraszam cię za wszystko – szeptała czasem przez łzy. – Za to, że cię zostawiłam… Za to piekło z ojcem…

Nie potrafiłam jej wtedy wybaczyć. Byłam zbyt zmęczona i rozbita.

Kiedy mama umarła, poczułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.


Po pogrzebie wróciłam do Gdańska. Michał był inny – chłodny, zdystansowany.

– Zosia… poznałem kogoś – powiedział pewnego wieczoru bez emocji.

Znowu zostałam sama.


Dziś mam trzydzieści pięć lat i mieszkam znów w Białymstoku. Pracuję jako nauczycielka języka polskiego w liceum na Antoniuku. Każdego dnia mijam miejsca swojego dzieciństwa: blok na Piasta, sklepik spożywczy pani Haliny, park Planty, gdzie chodziłam z Igą na lody.

Ojciec umarł dwa lata temu na marskość wątroby. Do końca nie chciał mnie widzieć.

Czasem spotykam Igę na ulicy – ma męża i dwójkę dzieci. Rozmawiamy o dawnych czasach, ale nigdy nie wracamy do tamtych dramatów.

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Wspomnienia wracają falami: krzyk ojca, łzy mamy, samotność po odejściu Michała…

Czy można kiedyś naprawdę wybaczyć swoim bliskim? Czy da się pogodzić z przeszłością tak bolesną, że aż trudno oddychać?

Czasem myślę: czy gdybym wtedy uciekła od rodziców wcześniej albo wybaczyła mamie szybciej – moje życie wyglądałoby inaczej? A może ból wspomnień jest ceną za to, że naprawdę kochaliśmy?