Zżerająca zazdrość: czy moja żona jest mi wierna, czy ją tracę?
— Gdzie byłaś tak długo? — zapytałem, ledwo powstrzymując drżenie głosu, gdy Małgorzata przekroczyła próg mieszkania. Była już po dwudziestej drugiej, a przecież mówiła, że wróci najpóźniej o dziewiętnastej.
Spojrzała na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakby to pytanie słyszała już setki razy. — Andrzej, przecież mówiłam ci, że po pracy idę z Anką na kawę. Przeciągnęło się, rozmawiałyśmy o jej rozwodzie. — Jej głos był spokojny, ale w oczach widziałem cień irytacji.
Nie odpowiedziałem od razu. W mojej głowie kłębiły się obrazy: ona i jakiś mężczyzna w kawiarni, jej śmiech, jego dłoń na jej ramieniu. Wiem, że to chore, ale nie potrafię już inaczej. Od miesięcy żyję w stanie ciągłego napięcia. Każdy jej uśmiech do telefonu, każdy nowy kontakt na Messengerze wywołuje we mnie falę niepokoju.
Małgorzata i ja jesteśmy razem od szesnastu lat. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie — ona studiowała polonistykę, ja informatykę. Była wtedy pełna życia, spontaniczna, śmiała. Ja byłem raczej cichy i zamknięty w sobie. To ona wyciągnęła mnie z mojej skorupy. Przez lata byliśmy nierozłączni. Wspólne wakacje nad Bałtykiem, pierwsze mieszkanie na Bronowicach, narodziny naszej córki Zosi…
Ale coś się zmieniło. Może to ja się zmieniłem? Może to ona? Od kiedy Małgorzata dostała awans w pracy i zaczęła częściej wychodzić z koleżankami, poczułem się jakby ktoś podciął mi skrzydła. Zaczęły się wieczorne spotkania, wyjazdy służbowe, nowe znajomości. Próbowałem być wyrozumiały — przecież nie mogę jej więzić w domu. Ale im bardziej starałem się być „nowoczesnym mężem”, tym bardziej czułem się odsunięty.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem przy kolacji, zebrałem się na odwagę:
— Małgosiu… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Zaskoczyłem ją tym pytaniem. Odłożyła widelec i spojrzała na mnie długo, jakby próbowała odczytać moje myśli.
— Andrzej… co ty wygadujesz? Oczywiście, że cię kocham. Ale ostatnio zachowujesz się… dziwnie. Ciągle mnie o coś podejrzewasz. Nie mogę nawet wyjść z koleżankami bez twoich pytań.
— Boję się — wyszeptałem. — Boję się, że cię tracę.
Westchnęła ciężko i wyszła do kuchni. Zostałem sam przy stole z niedokończoną kolacją i jeszcze większym ciężarem na sercu.
Od tamtej pory było tylko gorzej. Zacząłem sprawdzać jej telefon, przeglądać historię połączeń. Wiem, jak to brzmi — żałosny facet szpiegujący własną żonę. Ale nie mogłem przestać. Każda wiadomość od „Michała z pracy” była dla mnie jak nóż w serce.
Pewnego dnia znalazłem w jej torebce bilet do teatru — dwa miejsca obok siebie na spektakl w Teatrze Słowackiego. Nie powiedziała mi o tym wyjściu. Kiedy ją zapytałem, znowu usłyszałem: „Byłam z Anką”. Ale bilet był dla dwóch osób dorosłych — żadnej wzmianki o dziecku.
Zacząłem śledzić jej ruchy w mediach społecznościowych. Zauważyłem, że polubiła zdjęcie jakiegoś faceta — przystojny brunet z brodą, wspólne zdjęcie z konferencji firmowej. Nagle wszystko zaczęło mi się układać w głowie: ona mnie zdradza.
Nie spałem po nocach. W pracy byłem rozkojarzony, popełniałem błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę:
— Andrzej, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś solidny jak skała.
Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle i zobaczyłem Małgorzatę rozmawiającą przez telefon na balkonie. Śmiała się cicho, a potem nagle spoważniała i spojrzała w moją stronę przez szybę.
Wieczorem wybuchła kłótnia:
— Przestań mnie kontrolować! — krzyknęła Małgorzata. — Nie jestem twoją własnością! Chcesz mnie zamknąć w klatce?
— Chcę tylko wiedzieć prawdę! — odpowiedziałem równie głośno. — Czy jest ktoś inny?
Zamilkła na chwilę, a potem powiedziała cicho:
— Nie ma nikogo innego… Ale jeśli tak dalej będzie wyglądać nasze życie, to naprawdę kogoś znajdę. Bo nie mogę żyć pod ciągłą presją.
Te słowa były jak policzek. Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. Zosia pytała: „Tato, dlaczego mama płacze?” Nie umiałem jej odpowiedzieć.
W końcu postanowiłem pójść do terapeuty. Opowiedziałem mu wszystko: o mojej zazdrości, o strachu przed samotnością, o tym jak bardzo kocham Małgorzatę i jak bardzo boję się ją stracić.
— Panie Andrzeju — powiedział terapeuta — zazdrość to trucizna dla związku. Jeśli nie nauczy się pan ufać żonie i sobie samemu, naprawdę może pan ją stracić.
Wyszedłem z gabinetu z mętlikiem w głowie. Czy jestem jeszcze w stanie naprawić nasze małżeństwo? Czy Małgorzata mi wybaczy? Czy potrafię przestać ją kontrolować?
Dziś siedzę sam w kuchni i piszę te słowa do kogoś, kto może przeżywał coś podobnego. Nie wiem już, gdzie kończy się moja wyobraźnia, a zaczyna rzeczywistość. Czy zazdrość zawsze musi niszczyć to, co najcenniejsze? A może czasem trzeba po prostu zaufać… nawet jeśli to najtrudniejsze na świecie?