Zostawił mnie po dwudziestu latach. Dziś wraca i mówi: „Tamta chciała miłość, a ja chciałem spokoju”. Czy można wybaczyć zdradę?

– Jest ktoś. Wyprowadzam się.

Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez dwadzieścia lat piliśmy poranną kawę, śmialiśmy się z dziecięcych żartów i planowaliśmy wakacje. Jego głos był spokojny, niemal obojętny. Nie krzyczał, nie tłumaczył się, nie płakał. Po prostu patrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami i czekał na moją reakcję.

Nie pamiętam, co wtedy powiedziałam. Może nic. Może tylko skinęłam głową, bo przecież nie tak miało wyglądać nasze życie. Miałam czterdzieści sześć lat, dorosłe dzieci już poza domem, kredyt prawie spłacony, pierwsze zmarszczki pod oczami i w sercu przekonanie, że jesteśmy już po burzach. Że teraz będzie spokojniej, może nawet lepiej.

Ale on po prostu wstał, spakował walizkę i wyszedł. Bez sceny, bez awantury. Zostawił mi klucze na stole i ciszę, która przez kolejne tygodnie dzwoniła mi w uszach głośniej niż jakiekolwiek słowa.

Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień. Wciąż czekałam, że wróci z pracy, że zadzwoni z pytaniem o obiad. Dzieci dzwoniły codziennie – „Mamo, jak się trzymasz?” – a ja kłamałam, że dobrze. Że to tylko chwilowe, że tata musi sobie coś przemyśleć. Ale wiedziałam już wtedy, że to nie jest żadna chwila. To koniec.

Najgorsze były wieczory. Siadałam w salonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na puste miejsce po jego kapciach. Przypominałam sobie nasze wspólne święta, wakacje nad morzem, te wszystkie drobiazgi, które budowały nasze życie. I pytałam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Po kilku tygodniach przyszła złość. Na niego – za to, że odszedł tak łatwo. Na siebie – za to, że nie zauważyłam wcześniej sygnałów. Przecież był coraz bardziej nieobecny, coraz częściej zamykał się w sobie. Ale tłumaczyłam to pracą, zmęczeniem, kryzysem wieku średniego.

Dzieci próbowały mnie pocieszać:
– Mamo, dasz radę. Jesteś silna.
Ale ja nie czułam się silna. Czułam się stara i niepotrzebna.

Minęły dwa lata. Nauczyłam się żyć sama. Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z koleżankami z pracy na kawę. Nawet raz poszłam na randkę – z Markiem z działu finansowego – ale nic z tego nie wyszło. Wciąż porównywałam go do Andrzeja.

Aż pewnego dnia zadzwonił domofon.
– Cześć, to ja…
Głos Andrzeja był cichy, jakby niepewny.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go – starszego o kilka lat, z siwymi włosami na skroniach i zmęczonym spojrzeniem.
Usiadł przy tym samym stole co dwa lata temu.
– Mogę się napić herbaty?
Podałam mu kubek i czekałam.
– Tamta… – zaczął powoli – Tamta chciała miłość. A ja chciałem spokoju.
Patrzył na mnie błagalnie, jakby szukał przebaczenia.
– Przepraszam cię za wszystko. Myślałem, że znajdę coś lepszego… Ale tylko się pogubiłem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez dwa lata układałam sobie w głowie setki scenariuszy tej rozmowy – że będę krzyczeć, płakać albo wyrzucę go za drzwi. Ale teraz czułam tylko pustkę.

– Dlaczego wracasz? – zapytałam w końcu.
– Bo nigdzie nie było domu. Bo tylko tu… tylko z tobą czułem się sobą.

Zamilkliśmy na chwilę. Słyszałam tykanie zegara i swoje własne serce bijące jak szalone.

– Myślisz… myślisz, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz? – zapytał cicho.

Wybuchnęłam śmiechem przez łzy.
– Spróbować? Po tym wszystkim?
– Wiem, że zawaliłem… Ale jeśli dasz mi szansę…

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim tego samego chłopaka sprzed lat i zupełnie obcego mężczyznę jednocześnie. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasze dzieciństwo dzieci, wspólne noce przy winie, ale też jego nieobecność i moje łzy po nocach.

– Nie wiem… – powiedziałam w końcu szczerze. – Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.

Zostawiłam go samego w kuchni i poszłam do sypialni. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Z jednej strony tęskniłam za dawnym życiem – za poczuciem bezpieczeństwa i bliskości. Z drugiej strony bałam się znów zaufać.

Następnego dnia zadzwoniła córka:
– Mamo! Tata do mnie dzwonił… Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko.
– I co zamierzasz?
– Nie wiem…
– Mamo… On cię zranił. Ale jeśli czujesz, że możesz mu wybaczyć – spróbuj. Jeśli nie – nie rób tego dla niego ani dla nas. Zrób to dla siebie.

Te słowa długo we mnie rezonowały.

Andrzej przez kolejne tygodnie próbował odzyskać moje zaufanie: przynosił kwiaty, dzwonił wieczorami, proponował wspólne spacery. Ale ja wciąż miałam w sobie mur.

Pewnego dnia spotkałam się z moją przyjaciółką Ewą:
– Co byś zrobiła na moim miejscu?
Ewa spojrzała mi prosto w oczy:
– Ja bym nie potrafiła wybaczyć… Ale ty zawsze byłaś inna ode mnie. Może twoje serce wie lepiej?

Zaczęłam analizować swoje życie na nowo: czy jestem gotowa znów zaufać? Czy potrafię żyć bez niego? Czy samotność jest gorsza od strachu przed kolejnym zawodem?

W końcu zaprosiłam Andrzeja na kolację.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie jak dawniej.
– Chcę spróbować… Ale musisz wiedzieć jedno: nigdy już nie będziemy tacy sami jak kiedyś.
Andrzej skinął głową ze łzami w oczach.
– Wiem… Ale może możemy być lepsi?

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Może znów się rozstaniemy, a może odnajdziemy siebie na nowo – już inni, dojrzalsi i bardziej świadomi swoich błędów.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można wybaczyć zdradę? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto raz już odszedł? A może prawdziwa siła tkwi w tym, żeby nauczyć się być szczęśliwą samą ze sobą?

Co wy byście zrobili na moim miejscu?