Zamknęłam oczy na jego zdrady — aż do dnia, gdy upadłam na ulicy i zobaczyłam, kto naprawdę jest przy mnie

— Znowu wracasz tak późno, Piotrze? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie ściskały kubek z zimną już herbatą. W drzwiach stanął mój mąż, z twarzą zmęczoną, ale i obojętną.

— Praca, Aniu. Przecież wiesz — rzucił krótko, nawet na mnie nie patrząc.

Nie musiałam pytać więcej. Znałam ten zapach perfum, który nie należał do mnie. Znałam ten chłód w jego oczach. Przez lata nauczyłam się milczeć. Dla dzieci. Dla świętego spokoju. Dla pozorów szczęścia, które tak starannie budowałam przed rodziną i sąsiadami.

Moja mama powtarzała: „Małżeństwo to kompromis, Aniu. Czasem trzeba zacisnąć zęby.” Zaciskałam więc zęby przez piętnaście lat. Udawałam przed synem i córką, że wszystko jest dobrze. Że tata jest zmęczony, że dużo pracuje. Że mama czasem płacze przez film, a nie przez pustkę w sercu.

Pamiętam dzień, który zmienił wszystko. Był listopadowy poranek, szaro i mokro. Wybiegłam z domu w pośpiechu — spóźniona do pracy, z głową pełną myśli o obiedzie i wywiadówce u syna. Na przejściu dla pieszych potknęłam się o nierówny chodnik i runęłam na ziemię. Ból przeszył mi nogę i biodro. Ludzie przystanęli, ktoś zadzwonił po karetkę.

W szpitalu leżałam sama przez pierwsze godziny. Telefon milczał. Piotr nie odbierał. Dopiero wieczorem przyszła moja siostra, Kasia.

— Anka! Boże, co się stało? Dlaczego nikt mi nie powiedział? — rzuciła się do mnie z płaczem.

— Nie chciałam robić zamieszania… — wyszeptałam.

— A Piotr? Gdzie on jest?

Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam. Może był u tej swojej „koleżanki z pracy”. Może nawet nie zauważył mojej nieobecności.

Dzieci przyszły następnego dnia z Kasią. Syn miał łzy w oczach.

— Mamo, dlaczego tata nie przyszedł?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Leżąc w szpitalnym łóżku, miałam czas na myślenie. Ostatni raz czułam się tak samotna jako nastolatka, gdy ojciec odszedł od mamy. Obiecałam sobie wtedy, że nigdy nie pozwolę sobie na życie w kłamstwie. A jednak…

Piotr pojawił się trzeciego dnia. Przyniósł kwiaty i czekoladki.

— Przepraszam, miałem ważne spotkania — powiedział bez przekonania.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach niepokój — ale nie o mnie, tylko o to, czy dzieci czegoś się domyślą.

— Piotrze… czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytałam cicho.

Zamilkł na chwilę.

— Aniu… przecież jesteśmy rodziną.

To była odpowiedź na wszystko i na nic.

Po wyjściu ze szpitala potrzebowałam pomocy przy najprostszych czynnościach. Kasia była przy mnie codziennie. Gotowała obiady, odbierała dzieci ze szkoły, sprzątała mieszkanie. Piotr wracał coraz później.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę córki z synem:

— Myślisz, że tata wróci dziś do domu?

— Nie wiem… Mama mówiła, że pracuje dużo… Ale widziałem go kiedyś z jakąś panią pod szkołą.

Serce mi pękło. Moje dzieci wiedziały więcej niż myślałam. Moje milczenie nie chroniło ich przed prawdą — tylko przed rozmową o niej.

Kasia usiadła ze mną przy stole.

— Anka, ile jeszcze będziesz to znosić? Przecież widzisz, że on cię nie szanuje. Dzieci cierpią bardziej przez twoje milczenie niż przez rozwód.

Płakałam długo tej nocy. Bałam się samotności bardziej niż kłamstwa. Bałam się opinii rodziny i sąsiadów. Bałam się tego, że nie dam sobie rady finansowo.

Ale jeszcze bardziej bałam się tego, że moje dzieci nauczą się od matki życia w kłamstwie i rezygnacji z siebie.

Następnego dnia poprosiłam Piotra o rozmowę.

— Piotrze… ja już nie mogę tak żyć. Wiem o wszystkim. Wiem o twoich zdradach. Udawałam dla dzieci… ale one już wszystko rozumieją. Chcę rozwodu.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Zwariowałaś? Co powie twoja matka? Co powie moja matka? Co ludzie powiedzą?

— Nie obchodzi mnie już, co powiedzą ludzie — odpowiedziałam spokojnie pierwszy raz od lat.

Odszedł bez słowa.

Rozwód był trudny i bolesny. Musiałam walczyć o alimenty, o mieszkanie, o szacunek do samej siebie. Były dni, kiedy chciałam się poddać. Ale za każdym razem przypominałam sobie tamten upadek na ulicy — i to, kto wtedy podał mi rękę.

Dziś jestem sama — ale nie samotna. Mam dzieci przy sobie i siostrę, która stała się moją najlepszą przyjaciółką. Uczę się żyć na nowo — bez strachu i kłamstw.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: dlaczego tak długo pozwalałam sobie na życie w cieniu? Czy naprawdę trzeba upaść na samo dno, żeby zobaczyć prawdę o sobie i innych? Może ktoś z was też kiedyś musiał wybrać między pozorami a własnym szczęściem?