Wyznania kawalera: Dlaczego wciąż nie potrafię się zdecydować na ślub?

— Michał, ile jeszcze będziesz się bawił w tego wiecznego kawalera? — głos mamy przebił się przez gwar rodzinnego obiadu, a ja poczułem, jak wszyscy patrzą na mnie z wyczekiwaniem. Siedziałem przy stole w ciasnej kuchni w bloku na Ursynowie, a zapach schabowego i buraków nagle wydał mi się duszący. — Przecież masz już prawie czterdziestkę! — dodała ciotka Basia, poprawiając okulary na nosie.

Zacisnąłem dłonie na kolanach. Wiem, że chcą dobrze, ale ile razy można słuchać tych samych pytań? „Kiedy przyprowadzisz dziewczynę?”, „Nie boisz się samotności?”, „A dzieci? Przecież czas leci!”. Każde z tych pytań wbijało się we mnie jak szpilka. Nie dlatego, że nie chciałem rodziny. Po prostu… nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie w tej roli.

Mam 38 lat. Pracuję jako informatyk w jednej z warszawskich firm. Mam własne mieszkanie na Mokotowie, samochód, oszczędności. Moi koledzy z liceum już dawno mają żony, dzieci, kredyty i wieczne narzekanie na brak czasu. Ja mam święty spokój — przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz.

Ale prawda jest taka, że czasem ten spokój zamienia się w ciszę, która boli. Wracam do pustego mieszkania, włączam telewizor tylko po to, by zagłuszyć myśli. Czasem patrzę przez okno na sąsiadów z naprzeciwka — młode małżeństwo z dwójką dzieci. Słyszę ich śmiech, kłótnie, płacz niemowlaka. I wtedy pytam siebie: czy ja naprawdę tego nie chcę?

Moja ostatnia poważna relacja skończyła się pięć lat temu. Z Magdą byliśmy razem trzy lata. Była ciepła, ambitna, marzyła o domu z ogrodem i dwójce dzieci. Ja… nie byłem pewien. Kiedy zaczęła coraz częściej mówić o ślubie, czułem narastający lęk. Bałem się utraty wolności, rutyny, odpowiedzialności za drugiego człowieka. W końcu powiedziała: — Michał, musisz się zdecydować. Albo idziemy razem przez życie, albo każdy osobno.

Wybrałem samotność. Do dziś nie wiem, czy słusznie.

Rodzina nigdy tego nie zrozumiała. Ojciec powtarzał: — Mężczyzna bez rodziny to jak drzewo bez korzeni. Mama płakała po cichu, kiedy wracałem do pustego mieszkania po świętach. Nawet młodsza siostra Anka, która sama jest po rozwodzie, patrzy na mnie z politowaniem.

W pracy też nie jest łatwiej. Koledzy żartują: — Michał, ty to masz dobrze! Możesz spać do południa w weekendy i nikt ci głowy nie zawraca! Ale kiedy przychodzi piątek wieczór i wszyscy rozchodzą się do swoich rodzin, zostaję sam przy komputerze.

Czasem próbuję randkować przez aplikacje. Ale każda rozmowa prędzej czy później sprowadza się do tego samego: — A ty czemu jeszcze nie masz żony? Coś z tobą nie tak? — pytała ostatnio Kasia podczas spotkania w kawiarni na Nowym Świecie.

— Po prostu… nie znalazłem jeszcze tej właściwej — odpowiedziałem wymijająco.

Ale czy to prawda? A może to ja nie potrafię być „tym właściwym”?

Najbardziej boli mnie to, że nikt nie pyta o moje powody. Wszyscy zakładają, że jestem egoistą albo mam wygórowane wymagania. Tymczasem ja po prostu boję się powtórzyć błędy moich rodziców. Ich małżeństwo było pełne cichych dni i niewypowiedzianych żalów. Pamiętam kłótnie o pieniądze, zmęczenie taty po pracy i łzy mamy zamykającej się w łazience.

Nie chcę tak żyć. Nie chcę budzić się obok kogoś tylko dlatego, że tak wypada.

Czasem myślę o tym wszystkim nocą, leżąc w łóżku i patrząc w sufit. Czy jestem tchórzem? Czy może po prostu za bardzo analizuję wszystko?

Ostatnio spotkałem Magdę przypadkiem w sklepie spożywczym na Kabatach. Była z mężem i małym synkiem. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.

— Michał… Jak się masz?

— Dobrze… Pracuję dużo — odpowiedziałem niezręcznie.

— Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy — powiedziała cicho.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Wieczorem długo siedziałem przy oknie z kubkiem herbaty w dłoni. Próbowałem sobie wyobrazić inne życie — z rodziną, dziećmi, codziennymi problemami i radościami. Czy byłbym wtedy szczęśliwszy? Czy może tylko bardziej zmęczony?

Wiem jedno: presja społeczna potrafi być okrutna. Każdy ma swoją historię i swoje lęki. Może kiedyś znajdę odwagę, by spróbować jeszcze raz. A może zostanę tym „wiecznym kawalerem”, którego wszyscy wspominają z lekkim uśmiechem.

Czy naprawdę musimy wszyscy żyć według jednego scenariusza? A może szczęście można znaleźć także poza utartymi schematami?