Wrócił do domu i od razu powiedział, że chce rozwodu: wtedy przypomniałam sobie słowa mojej mamy. Moja walka o godność po zdradzie.

– Chcę rozwodu. – Słowa mojego męża, Piotra, odbiły się echem od ścian naszego salonu. Stał w progu, z torbą jeszcze na ramieniu, jakby wrócił z pracy tylko po to, by zburzyć mój świat jednym zdaniem. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, że zaraz się uśmiechnie i powie: „No co ty, Anka, przecież wiesz, że cię kocham”. Ale on patrzył na mnie poważnie, z tą dziwną obojętnością w oczach.

– Piotrze… co ty mówisz? – wyszeptałam, czując jak kolana zaczynają mi drżeć. – Przecież… przecież wszystko było dobrze…

– Nie było dobrze. Od dawna nie było – odpowiedział chłodno. – Nie chcę już tak żyć. Zakochałem się w kimś innym.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele na Żoliborzu, narodziny naszej córki Zosi, wspólne wakacje nad Bałtykiem… Czy to wszystko naprawdę już nie ma znaczenia?

Piotr nie patrzył mi w oczy. Wyszedł do sypialni, rzucił torbę na łóżko i zaczął pakować rzeczy. Słyszałam szelest ubrań i cichy płacz Zosi zza ściany. Miała czternaście lat i była świadkiem tej sceny – sceny, która miała zmienić jej życie na zawsze.

Zamknęłam oczy i wtedy usłyszałam w głowie głos mojej mamy: „Anka, nigdy nie pozwól, żeby ktoś cię zdeptał. Nawet jeśli świat się wali, musisz wstać i walczyć o siebie”.

Mama zawsze była silna. Wychowała mnie sama po tym, jak ojciec odszedł do innej kobiety. Pamiętam jej łzy wieczorami i to, jak rano zakładała uśmiech dla mnie. Teraz ja byłam w jej sytuacji.

– Mamo… – wyszeptałam do siebie, czując jak łzy spływają mi po policzkach.

Wieczorem Piotr zabrał walizkę i wyszedł. Zosia siedziała skulona na kanapie.

– Mamo, on już nie wróci? – zapytała cicho.

Przytuliłam ją mocno.

– Nie wiem, kochanie. Ale my sobie poradzimy. Obiecuję.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Telefon dzwonił bez przerwy – teściowa chciała wiedzieć „co ja zrobiłam Piotrowi”, moja siostra Magda próbowała mnie pocieszać, a sąsiadki szeptały za plecami.

Najgorsze były rozmowy z Piotrem. Przychodził tylko po rzeczy albo po Zosię na weekendy. Był zimny, obcy. Jakby te wszystkie lata nic nie znaczyły.

Pewnego dnia przyszła do mnie mama.

– Anka, musisz się pozbierać – powiedziała stanowczo. – Nie możesz pozwolić, żeby on cię zniszczył. Masz Zosię. Masz siebie.

– Ale ja nie wiem, jak żyć bez niego… – szlochałam.

Mama przytuliła mnie mocno.

– Dasz radę. Ja dałam radę. Ty też dasz.

Zaczęłam powoli wracać do życia. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, choć czasem łzy same napływały do oczu. Zosia zamknęła się w sobie – przestała rozmawiać ze mną, z koleżankami. Bałam się o nią najbardziej.

Któregoś wieczoru usiadłam przy jej łóżku.

– Zosiu… wiem, że jest ci ciężko. Ale pamiętaj, że ja cię kocham najbardziej na świecie. I nigdy cię nie zostawię.

Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.

– Czemu tata nas zostawił? Czy to moja wina?

Serce mi pękło.

– Nie, kochanie! To nigdy nie jest twoja wina. Tata podjął swoją decyzję. Ale my jesteśmy rodziną i damy radę.

Zosia wtuliła się we mnie i pierwszy raz od tygodni płakałyśmy razem.

Czas mijał powoli. Musiałam nauczyć się żyć na nowo – sama płacić rachunki, naprawiać cieknący kran, chodzić na wywiadówki bez Piotra u boku. Były dni lepsze i gorsze. Czasem miałam ochotę krzyczeć z bezsilności; czasem czułam dumę, że daję radę.

Najtrudniejsze były święta. Wigilia bez Piotra była jak rana bez opatrunku. Mama przyszła wcześniej i pomagała mi lepić pierogi.

– Wiesz, Anka – powiedziała nagle – czasem życie daje nam kopniaka po to, żebyśmy zobaczyły swoją siłę.

Spojrzałam na nią przez łzy i uśmiechnęłam się słabo.

Zosia zaczęła powoli wracać do siebie. Zapisała się na zajęcia teatralne i poznała nowe koleżanki. Ja też zaczęłam wychodzić z domu – poszłam na jogę i spotkałam kilka kobiet w podobnej sytuacji. Rozmawiałyśmy godzinami o zdradzie, samotności i o tym, jak trudno jest zacząć od nowa.

Któregoś dnia spotkałam Piotra przypadkiem pod sklepem. Był z tą kobietą – młodszą ode mnie o dziesięć lat. Spojrzał na mnie niepewnie.

– Anka… chciałem tylko powiedzieć… przepraszam.

Patrzyłam na niego długo.

– Już nie musisz mnie przepraszać – odpowiedziałam spokojnie. – Już nie jestem tą samą osobą co kiedyś.

Odwróciłam się i poszłam dalej. Po raz pierwszy poczułam ulgę.

Dziś wiem jedno: zdrada boli jak nic innego na świecie, ale można się po niej podnieść. Można odnaleźć siebie na nowo – nawet jeśli wydaje się to niemożliwe.

Czasem wieczorami patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to wszystko miało sens? Ale potem słyszę głos mamy: „Jesteś silniejsza niż myślisz”.

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Jak odnaleźć siebie po czymś takim?