Ostatnia prośba teściowej: Czy można wybaczyć wszystko?

– Nie możesz tego ode mnie wymagać! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który drżał tak mocno, że bałam się, że zaraz się rozbije. Pani Helena patrzyła na mnie z chłodną determinacją. – To nie jest wymaganie, Aniu. To moja ostatnia prośba.

Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałabym, że będę musiała wybierać między własnym spokojem a sumieniem. Po ślubie z Piotrem byliśmy szczęśliwi w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Piotr był cichy, zamknięty w sobie, ale przy mnie otwierał się powoli. Jego matka – pani Helena – była kobietą twardą, wyniosłą, zawsze z dystansem. Piotr rzadko o niej mówił, a jeśli już, to z nutą żalu. Wiedziałam tylko tyle, że po śmierci teścia ich relacje stały się jeszcze bardziej napięte.

Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Piotr wrócił do domu blady jak ściana. – Mama miała udar – powiedział cicho. – Musimy jej pomóc.

Nie miałam serca odmówić. Przez kilka tygodni jeździliśmy do jej dużego domu na obrzeżach miasta, pomagając w rehabilitacji i codziennych sprawach. W końcu lekarze orzekli, że nie powinna już mieszkać sama. Zdecydowaliśmy się sprzedać jej dom i poszukać większego mieszkania dla nas trojga.

To był początek końca mojego spokoju.

Pani Helena wprowadziła się do nas na czas przeprowadzki. Od początku czułam jej chłód i niechęć. Każdy mój gest był oceniany, każde słowo analizowane. Piotr coraz częściej zamykał się w sobie, unikał rozmów z matką. Ja próbowałam być miła, ale czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru usiadła naprzeciwko mnie przy stole. – Aniu, wiem, że nie jestem łatwa – zaczęła niespodziewanie łagodnie. – Ale mam do ciebie prośbę.

Zamarłam. – Słucham?

– Chcę, żebyście kupili dom po moich rodzicach na Mazurach i tam zamieszkali razem ze mną.

Zatkało mnie. Dom na Mazurach był ruiną – stary drewniak bez ogrzewania, z przeciekającym dachem i zarośniętym ogrodem. Wymagałby ogromnych nakładów pracy i pieniędzy. Nas nie było na to stać.

– To niemożliwe – powiedziałam cicho.

– Możliwe – odparła twardo. – Sprzedacie moje mieszkanie i swoje, weźmiecie kredyt. Tam jest miejsce dla wszystkich. Zawsze marzyłam, żeby rodzina była razem.

Piotr milczał przez całą rozmowę. Dopiero gdy zostaliśmy sami, wybuchł:

– Ona zawsze tak robi! Stawia wszystkich pod ścianą! Nigdy nie pyta, czego my chcemy!

Zaczęliśmy się kłócić niemal codziennie. Piotr był rozdarty między lojalnością wobec matki a mną. Ja czułam się coraz bardziej osaczona.

Pewnej nocy usłyszałam szloch dochodzący z pokoju pani Heleny. Weszłam bez pukania. Siedziała na łóżku skulona jak dziecko.

– Przepraszam – wyszeptała nagle. – Wiem, że was krzywdzę… Ale boję się być sama.

Usiadłam obok niej. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie teściową-tyrana, ale samotną kobietę, która straciła wszystko: męża, zdrowie, dom.

– Pani Heleno… Nie możemy żyć cudzym życiem – powiedziałam łagodnie.

Następnego dnia Piotr podjął decyzję: kupimy większe mieszkanie w Warszawie, ale nie wyprowadzimy się na Mazury.

Pani Helena przestała się odzywać na kilka dni. Potem zaczęła pakować swoje rzeczy bez słowa skargi.

Ostatniego dnia przed wyprowadzką podeszła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy:

– Może kiedyś mi wybaczysz…

Nie odpowiedziałam. Do dziś nie wiem, czy to ja powinnam wybaczyć jej, czy ona mnie.

Czasem patrzę na Piotra i zastanawiam się: czy można być szczęśliwym, gdy ktoś inny cierpi przez nasze decyzje? Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Co wy byście zrobili na moim miejscu?