Nie spiesz się z małżeństwem, Emilia! – Ucieczka narzeczonej przed toksyczną rodziną przyszłego męża

– Emilia, nie możesz tak po prostu wyjść! – głos pani Grażyny, matki Michała, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek zimnej już kawy. Za szybą padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.

– Muszę się przewietrzyć – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.

– Przewietrzyć? W dzień ślubu? – Grażyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Emilia, wszyscy na ciebie czekają. Michał się denerwuje, a twoja mama już trzy razy pytała, czy wszystko w porządku.

Wszystko w porządku. To zdanie powtarzałam sobie od miesięcy, odkąd Michał mi się oświadczył. Wszyscy byli zachwyceni – rodzina, znajomi, nawet sąsiedzi. Michał był „dobrą partią”, miał stabilną pracę w banku, mieszkanie po dziadkach i matkę, która od pierwszego dnia naszej znajomości traktowała mnie jak własność.

Pamiętam pierwszy raz, gdy przyszłam do ich domu na obiad. Grażyna już wtedy dawała mi do zrozumienia, że „u nich” wszystko robi się inaczej. – Emilia, u nas barszcz się soli na końcu, nie na początku – poprawiała mnie przy każdej okazji. Michał tylko się uśmiechał i mówił: „Mama wie najlepiej”.

Z czasem zaczęłam czuć się jak gość we własnym życiu. Każda decyzja – od wyboru sukni ślubnej po kolor zasłon w naszym przyszłym mieszkaniu – była konsultowana z Grażyną. Michał nie widział problemu. – Przecież mama chce dobrze – powtarzał. – Po co się denerwujesz?

Denerwowałam się coraz częściej. Moja mama, pani Zofia, próbowała mnie wspierać, ale sama była pod wrażeniem „porządku” panującego w rodzinie Michała. – Zobacz, jak oni się wspierają – mówiła. – U nas zawsze był chaos.

A ja czułam się coraz bardziej samotna. Nawet moja przyjaciółka Anka zaczęła mnie unikać, bo „ciągle tylko narzekasz na przyszłą teściową”.

W noc przed ślubem nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, licząc pęknięcia w tynku. Myśli kłębiły się w głowie: Czy to naprawdę jest miłość? Czy jestem gotowa na życie w cieniu Grażyny? Czy Michał kiedykolwiek stanie po mojej stronie?

Rano obudziłam się z ciężarem na piersi. W kuchni już czekała Grażyna z listą rzeczy do zrobienia. – Emilia, musisz jeszcze poprawić makijaż, bo wyglądasz blado. I pamiętaj, żeby nie płakać przy ślubie, bo zdjęcia wyjdą fatalnie.

Wtedy coś we mnie pękło. Spojrzałam na nią i po raz pierwszy odważyłam się powiedzieć: – Nie wiem, czy chcę tego ślubu.

Grażyna zbladła. – Co ty wygadujesz? Przecież wszystko już gotowe! Goście jadą, ksiądz czeka, Michał się szykuje! Nie możesz teraz tego zrobić!

– Ale ja… ja nie jestem szczęśliwa – wyszeptałam.

Wybiegłam z domu, zostawiając za sobą krzyki i płacz matki Michała. Deszcz lał jak z cebra, ale nie czułam zimna. Szłam przed siebie, nie wiedząc dokąd. Telefon dzwonił bez przerwy – mama, Michał, Grażyna. Nie odbierałam.

Usiadłam na ławce w parku, mokra do suchej nitki. Przypomniałam sobie dzieciństwo – beztroskie bieganie po podwórku, zapach ciasta drożdżowego pieczonego przez babcię. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która wierzyła, że miłość to wolność?

Po godzinie zadzwoniła Anka. – Gdzie jesteś? Wszyscy cię szukają!

– Nie wiem… Po prostu musiałam wyjść. Nie mogę oddychać w tym domu.

– Emilia, jeśli nie jesteś pewna, to nie rób tego. Lepiej teraz niż za późno – powiedziała cicho.

Wróciłam do domu rodziców wieczorem. Mama siedziała przy stole, zapuchnięta od płaczu.

– Zawiodłaś wszystkich – powiedziała bez emocji.

– Mamo, ja… Ja nie mogłam inaczej. Przepraszam.

– Co teraz zrobisz? – zapytała.

Nie wiedziałam. Przez kolejne dni telefon milczał. Michał przysłał tylko jedną wiadomość: „Nie rozumiem cię. Zniszczyłaś wszystko”.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po mieście. Patrzyłam na ludzi i zastanawiałam się, ilu z nich żyje nie swoim życiem. Ilu z nich codziennie zakłada maskę, by zadowolić innych?

Po miesiącu zadzwoniła Grażyna. – Emilia, czy ty w ogóle myślisz o przyszłości? Kto cię teraz zechce?

Zamknęłam oczy i odpowiedziałam: – Może w końcu ja sama siebie zechcę.

Dziś mija rok od tamtego dnia. Nadal nie mam odpowiedzi na wszystkie pytania. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję. Ale przynajmniej wiem, że to była moja decyzja.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Czy szczęście to tylko spełnianie czyichś marzeń? Może czasem warto wybrać siebie – nawet jeśli cały świat mówi, że to błąd.