Mój mąż porównuje mnie do żony swojego przyjaciela – czy naprawdę nie widzi różnicy między naszymi rodzinami?
– Znowu makaron? – głos Benjamina rozbrzmiał w kuchni, zanim jeszcze zdążyłam postawić talerz na stole. – Wiesz, że u Jeffreya codziennie jest coś innego? Scarlett robi ostatnio jakieś tajskie curry, wczoraj piekła domowe bułeczki. Może byś się czegoś od niej nauczyła?
Zamarłam z łyżką w ręku. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nią o blat, ale tylko zacisnęłam zęby. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy on naprawdę nie widzi, jak wygląda nasze życie? Czy nie rozumie, że Scarlett jest na urlopie macierzyńskim, a ja codziennie wracam z pracy po osiemnastu?” Ale nie powiedziałam nic. Po prostu usiadłam naprzeciwko niego i zaczęłam jeść, choć jedzenie stanęło mi w gardle.
Benjamin od kilku miesięcy wracał do tego tematu. Najpierw subtelnie: „A może byśmy spróbowali czegoś nowego?” Potem coraz bardziej otwarcie: „Scarlett to dopiero potrafi zadbać o dom!”. Za każdym razem czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej niewystarczająca. Przecież starałam się jak mogłam – praca w biurze rachunkowym, potem zakupy, pranie, odrabianie lekcji z naszą córką Zosią, a na koniec szybka kolacja. Nie miałam czasu ani siły na eksperymenty kulinarne.
Wieczorem, kiedy Benjamin oglądał mecz, zadzwoniła do mnie Anka, moja siostra. – Co słychać? – zapytała pogodnie.
– Nic nowego. Benjamin znowu narzeka na moje gotowanie – odpowiedziałam cicho.
– A co on sobie wyobraża? Że masz cztery ręce i dwadzieścia godzin na dobę? – Anka zawsze mówiła prosto z mostu.
– On chyba naprawdę myśli, że mogłabym być jak Scarlett. Ale ona nie pracuje, siedzi w domu z dzieckiem. Ma czas na te wszystkie przepisy i eksperymenty.
– Powiedz mu to wprost. Albo niech sam ugotuje coś innego, skoro mu nie pasuje.
Westchnęłam. Łatwo powiedzieć. Benjamin był uparty jak osioł i zawsze uważał, że to kobieta powinna dbać o dom. Jego mama była gospodynią domową i on najwyraźniej oczekiwał tego samego ode mnie.
Następnego dnia w pracy ledwo mogłam się skupić. Szefowa rzucała mi coraz więcej zadań, a ja czułam się jak chomik w kołowrotku. Po południu odebrałam Zosię ze świetlicy i ledwo zdążyłyśmy do domu przed deszczem. W kuchni czekał Benjamin.
– Co dziś na obiad? – zapytał bez cienia uśmiechu.
– Zupa pomidorowa i naleśniki – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
– Naleśniki? U Jeffreya dziś była pieczeń z warzywami i domowy chleb.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. – Może powinieneś zamieszkać z Jeffreyem i Scarlett, skoro tam jest tak idealnie! – wybuchłam.
Benjamin spojrzał na mnie zaskoczony. – O co ci chodzi?
– O to, że nie jestem Scarlett! Pracuję na pełen etat, zajmuję się domem i dzieckiem! Ona siedzi w domu i ma czas na gotowanie! Nie widzisz różnicy?
Przez chwilę milczał. – Myślałem tylko, że moglibyśmy jeść trochę ciekawiej…
– To gotuj sam! – rzuciłam i wyszłam do pokoju Zosi.
Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mamusiu, dlaczego tata krzyczy?
Usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno. – Tata nie krzyczy na ciebie, kochanie. Po prostu czasem dorośli się kłócą.
Wieczorem Benjamin próbował ze mną rozmawiać. – Przepraszam, może przesadziłem…
– Nie chodzi o samo jedzenie – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, że ciągle mnie porównujesz do kogoś innego. Nigdy nie będę Scarlett. I nie chcę być.
Benjamin spuścił wzrok. – Wiem… Po prostu… Chciałem, żeby było jak dawniej. Pamiętasz, jak gotowałaś te wszystkie nowe rzeczy?
– Tak, ale wtedy byłam na urlopie macierzyńskim. Miałam czas i energię. Teraz ledwo wyrabiam się ze wszystkim.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu Benjamin powiedział: – Może powinienem częściej pomagać w kuchni.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – To byłoby coś nowego.
Następnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Benjamina przy kuchence. Robił makaron z sosem według przepisu znalezionego w internecie. Uśmiechnął się niepewnie.
– Chciałem spróbować czegoś nowego…
Usiadłam przy stole i poczułam łzy napływające do oczu. Nie ze smutku, ale z ulgi.
Wieczorem leżałam w łóżku i zastanawiałam się nad wszystkim. Czy naprawdę musimy ciągle się porównywać? Czy nie lepiej po prostu zaakceptować siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy?
Może powinnam była wcześniej powiedzieć Benjaminowi, co czuję? Może on też czuł się zagubiony w tej codzienności? Czy w każdym małżeństwie musi być ktoś lepszy i ktoś gorszy? A może wystarczy po prostu być razem i wspólnie szukać rozwiązań?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich rozmów przed nami? I czy kiedykolwiek nauczymy się patrzeć na siebie bez porównań?