Miesiąc na spakowanie marzeń: Historia o miłości, rodzinie i zdradzie
— Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania! — głos Bożeny rozbrzmiał w kuchni jak trzask łamanej gałęzi. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, kiedy te słowa uderzyły mnie jak zimny prysznic. Odwróciłam się powoli, patrząc na nią z niedowierzaniem. Jej twarz była napięta, oczy błyszczały gniewem, którego nigdy wcześniej u niej nie widziałam.
— Bożena… co się stało? — zapytałam cicho, próbując zapanować nad drżeniem głosu. Przecież jeszcze wczoraj razem piłyśmy herbatę i śmiałyśmy się z serialu w telewizji. Przez dwa lata byłam tu jak córka. Kochałam Arka, a ona była dla mnie jak druga mama.
— Nie udawaj, że nie wiesz! — syknęła. — Od początku wiedziałam, że coś jest nie tak. Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na mojego syna? Jak próbujesz go ode mnie odciągnąć? To moje mieszkanie i nie będę dłużej tego tolerować!
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. O co jej chodziło? Przecież zawsze starałam się być uprzejma, pomocna. Nigdy nie sprzeciwiałam się jej decyzjom. Szanowałam ją i słuchałam rad, nawet jeśli czasem były dla mnie trudne do przyjęcia.
Arek wszedł do kuchni akurat w momencie, gdy łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Spojrzał na mnie pytająco, potem na matkę.
— Co tu się dzieje? — zapytał zaniepokojony.
Bożena odwróciła się do niego z miną pełną pretensji.
— Twoja narzeczona ma miesiąc na wyprowadzkę. To moje mieszkanie i mam dość tej sytuacji!
Arek spojrzał na mnie bezradnie. Widziałam w jego oczach ból i dezorientację. Przez chwilę miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie, że powie coś, co odwróci bieg wydarzeń. Ale on tylko spuścił wzrok.
— Mamo… może porozmawiamy spokojnie? — zaproponował cicho.
— Nie ma o czym rozmawiać! — przerwała mu ostro. — To moja decyzja.
Wyszłam z kuchni, czując jak serce wali mi w piersi. Zamknęłam się w naszym pokoju i usiadłam na łóżku. W głowie kłębiły mi się myśli: co zrobiłam nie tak? Dlaczego Bożena nagle mnie znienawidziła?
Wieczorem Arek przyszedł do pokoju. Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy.
— Przepraszam — powiedział w końcu. — Nie wiem, co jej odbiło. Może to przez stres… Ostatnio dużo się dzieje.
— Ale przecież nic złego nie zrobiłam — wyszeptałam. — Zawsze starałam się być dla niej dobra.
Arek objął mnie ramieniem.
— Może powinniśmy poszukać czegoś swojego? Wiem, że to trudne, ale… może to znak?
Poczułam ukłucie żalu. Przecież dopiero zaczynaliśmy wspólne życie. Mieliśmy plany: ślub za pół roku, oszczędności na własne mieszkanie były jeszcze niewystarczające. Wiedziałam jednak, że nie mogę tu zostać na siłę.
Następne dni były koszmarem. Bożena traktowała mnie jak powietrze albo rzucała kąśliwe uwagi. Zaczęła zamykać swoje rzeczy w szafkach na klucz, jakby bała się, że coś jej ukradnę. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Bożeny z jej siostrą przez telefon:
— Mówiłam ci, że ona tylko udaje miłą! Chce przejąć kontrolę nad Arkiem i naszym mieszkaniem! Nie pozwolę na to!
Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności. Czy naprawdę tak mnie postrzegała? Jak obcą osobę, która chce coś odebrać?
Arek coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów o przyszłości, o przeprowadzce. Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona.
Tydzień przed końcem miesiąca spakowałam swoje rzeczy do dwóch walizek. Arek siedział na łóżku i patrzył na mnie smutnym wzrokiem.
— Może powinienem zostać z tobą… — zaczął niepewnie.
— Nie chcę cię zmuszać do wyboru między mną a matką — odpowiedziałam cicho. — Ale muszę odejść. Dla siebie.
Wyszłam z mieszkania późnym wieczorem. Deszcz lał jak z cebra, a ja szłam przez puste ulice Warszawy z walizkami w rękach i łzami w oczach. Czułam się zdradzona przez osobę, którą traktowałam jak rodzinę.
Znalazłam pokój do wynajęcia u starszej pani na Pradze. Było skromnie, ale przynajmniej nikt nie patrzył na mnie z nienawiścią.
Arek dzwonił kilka razy, ale rozmowy były coraz krótsze i coraz bardziej niezręczne. W końcu przestał się odzywać zupełnie.
Minęły dwa miesiące. Zaczęłam nowe życie: znalazłam pracę w kawiarni, poznałam nowych ludzi. Czasem jeszcze bolało mnie serce na wspomnienie Arka i Bożeny, ale wiedziałam już jedno: nigdy nie można być pewnym czyjegoś uczucia ani wdzięczności.
Czasami zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o tę rodzinę za wszelką cenę? Może czasem lepiej odejść z podniesioną głową niż pozwolić innym zdeptać własną godność…