Między matką a mną: Gdy mój mąż wybrał swoją matkę zamiast mnie

— Znowu wrócisz późno? — zapytałam, patrząc na Marka, który już w progu zakładał buty. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale też coś jeszcze — niepokój, którego nie umiałam nazwać.

— Muszę być u mamy. Dziś ma kolejną wizytę u lekarza, a potem… sama wiesz, jak jest — odpowiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.

Wiedziałam. Od tygodni nasze życie kręciło się wokół Haliny, jego matki. Najpierw była diagnoza — rak trzustki. Potem szpital, chemia, powrót do domu. Marek coraz częściej nocował u niej, tłumacząc się, że musi być na miejscu, bo ona boi się zostać sama. Nasz dom powoli pustoszał. Najpierw zniknęły jego rzeczy z łazienki, potem ulubiony kubek z kuchni. W końcu nawet jego zapach wywietrzał z pościeli.

Zostawałam sama wieczorami, słuchając ciszy i próbując nie myśleć o tym, że mój mąż wybrał inną kobietę — nawet jeśli była to jego matka. Próbowałam być wyrozumiała. Przecież to naturalne, że chce jej pomóc. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej opuszczona.

— Lucyna, nie przesadzaj — mówiła mi moja siostra Ania przez telefon. — Przecież Halina naprawdę go potrzebuje. Ty byś nie zrobiła tego dla swojej mamy?

— Oczywiście, że bym zrobiła! Ale… on tam mieszka! Całymi dniami! A ja? Co ze mną?

Ania milczała przez chwilę.

— Może powinnaś pojechać do nich? Pomóc? Być razem?

Nie chciałam tego. Halina nigdy mnie nie lubiła. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Marek zawsze lubił dziewczyny z klasą” — mówiła przy każdej okazji, patrząc na mnie z góry. Czułam się przy niej jak intruz we własnym życiu.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam na stole kartkę: „Lucyna, zostaję u mamy na dłużej. Potrzebuje mnie. Marek”. Bez słowa wyjaśnienia, bez rozmowy. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce.

Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Praca — dom — praca. Wieczorami płakałam w poduszkę, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt wymagająca? Zbyt mało wspierająca? A może po prostu nigdy nie byłam dla niego najważniejsza?

W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Haliny. Otworzyła mi drzwi w szlafroku, blada i wychudzona.

— O, przyszłaś — powiedziała chłodno.

Marek siedział przy stole w kuchni, kroił warzywa na zupę.

— Lucyna! — ucieszył się na mój widok, ale zaraz spoważniał pod spojrzeniem matki.

— Chciałam pomóc — powiedziałam cicho.

Halina spojrzała na mnie z ironią.

— Dziękuję, ale Marek świetnie sobie radzi.

Zacisnęłam pięści. Wiedziałam, że nie jestem tu mile widziana.

— Może chociaż zrobię zakupy? — zaproponowałam.

— Nie trzeba — ucięła Halina.

Marek patrzył na mnie bezradnie. W jego oczach widziałam zmęczenie i poczucie winy.

— Lucyna… może wrócisz do domu? Porozmawiamy wieczorem?

Wyszłam stamtąd z poczuciem totalnej klęski. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą zazdrość — nie o inną kobietę w sensie romantycznym, ale o matkę mojego męża. O to miejsce w jego sercu, którego ja nigdy nie zajmę.

Wieczorem zadzwonił.

— Przepraszam cię — powiedział cicho. — Wiem, że to trudne. Ale ona naprawdę mnie potrzebuje.

— A ja? Ja cię nie potrzebuję?

Milczał długo.

— Nie wiem już, co robić… Czuję się rozdarty. Ty jesteś moją żoną, ale ona… to moja matka.

Nie spałam całą noc. Zastanawiałam się, czy nasze małżeństwo ma jeszcze sens. Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć do niego żal? Czy można być lojalnym wobec dwóch kobiet naraz?

Kolejne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Marek coraz rzadziej dzwonił. W pracy zaczęli pytać, czy wszystko u mnie w porządku. Przestałam odbierać telefony od znajomych — nie miałam siły tłumaczyć się ze swojego życia.

Pewnego dnia dostałam wiadomość od Marka: „Mama trafiła do szpitala. Nie wiem, co będzie dalej”. Pojechałam tam od razu. Zobaczyłam go siedzącego na korytarzu, skulonego jak dziecko.

Usiadłam obok niego i położyłam mu rękę na ramieniu.

— Jestem tu — powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

— Przepraszam cię za wszystko… Nie chciałem cię zranić.

Przytuliłam go mocno. W tamtej chwili zrozumiałam, że czasem życie stawia nas przed wyborami bez dobrych rozwiązań. Że miłość to nie tylko romantyczne uniesienia, ale też cierpliwość i wybaczenie.

Halina zmarła kilka dni później. Marek wrócił do domu inny — cichszy, zamknięty w sobie. Nasze małżeństwo przetrwało tę próbę, ale już nigdy nie było takie samo.

Często zastanawiam się dziś: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć się przez niego opuszczonym? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?