75 lat razem – historia miłości, która przetrwała wszystko. Czy wytrzymałbyś tyle prób?
– Znowu wracasz tak późno? – zapytałam, nie odrywając wzroku od parującego garnka z zupą. W kuchni pachniało koperkiem, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. Marek rzucił klucze na stół i westchnął ciężko.
– Praca, Aniu. Przecież wiesz, że muszę…
Nie dokończył. Wiedziałam, że kłamie. Od tygodni czułam, jak coś się między nami psuje. Szeptane rozmowy przez telefon, nagłe wyjścia, coraz rzadsze pocałunki na dobranoc. Po dwudziestu pięciu latach małżeństwa powinnam być odporna na takie rzeczy, ale każda kolejna noc spędzona samotnie bolała bardziej.
Pamiętam, jak się poznaliśmy. Był maj, pachniały bzy, a ja miałam na sobie sukienkę w kwiaty. Marek podszedł do mnie na festynie w naszym miasteczku pod Lublinem i zaprosił do tańca. Śmialiśmy się wtedy tak głośno, że wszyscy się za nami oglądali. Po roku byliśmy już po ślubie – młodzi, zakochani i pełni marzeń o wspólnej przyszłości.
Ale życie szybko zweryfikowało nasze plany. Najpierw przyszły kredyty, potem kłopoty w pracy Marka, a na końcu choroba mojej mamy. Przez lata nauczyłam się być silna – dla dzieci, dla niego, dla siebie. Ale tej jesieni coś we mnie pękło.
– Marek, powiedz mi prawdę. Masz kogoś? – zapytałam cicho, patrząc mu prosto w oczy.
Zamarł. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze.
– Aniu… To nie tak…
– To jak? – przerwałam mu drżącym głosem.
Usiadł ciężko na krześle i ukrył twarz w dłoniach.
– Poznałem kogoś w pracy. To nic poważnego… Po prostu… Czułem się samotny.
Samotny? W domu pełnym ludzi? Wśród dzieci, wnuków, sąsiadów wpadających na kawę? Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dzieci coś przeczuwały – Ola przestała dzwonić codziennie, Tomek przyjeżdżał rzadziej z wnukami. Nawet sąsiadka Basia patrzyła na mnie z litością.
W końcu nie wytrzymałam. Spakowałam walizkę i pojechałam do siostry do Warszawy. Tam przez kilka tygodni próbowałam poskładać się na nowo. Chodziłyśmy na spacery po Łazienkach, piłyśmy gorącą czekoladę w kawiarni na Mokotowie i rozmawiałyśmy do późna w nocy.
– Anka, musisz zdecydować, czego chcesz – mówiła Magda. – Albo walczysz o Marka, albo zaczynasz nowe życie.
Ale jak zacząć od nowa po tylu latach? Jak zostawić wspólne święta, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem, listy pisane jeszcze w liceum?
Wróciłam do domu przed Wigilią. Marek czekał na mnie w kuchni z opłatkiem w ręku.
– Przepraszam – powiedział tylko. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chcę spróbować jeszcze raz.
Nie odpowiedziałam od razu. Przez całą kolację patrzyliśmy na siebie ukradkiem, jakbyśmy byli gośćmi we własnym domu. Dzieci udawały, że wszystko jest jak dawniej, ale czułam napięcie w powietrzu.
Po północy usiedliśmy razem przy choince.
– Aniu… Ja naprawdę cię kocham. Zawsze cię kochałem. Tylko czasem człowiek gubi się po drodze…
Płakałam długo. Nie wiem, czy z żalu, czy z ulgi.
Minęły dwa lata od tamtej Wigilii. Nadal jesteśmy razem. Bywa różnie – czasem się kłócimy o drobiazgi, czasem śmiejemy do łez przy starych filmach Barei. Dzieci wróciły do nas powoli, wnuki znów biegają po ogrodzie latem.
Czasem myślę o tamtej kobiecie z pracy Marka. Czy była szczęśliwsza ode mnie? Czy warto było ryzykować wszystko dla chwili zapomnienia?
Ale potem patrzę na Marka, jak podlewa pomidory w szklarni albo naprawia rower wnuczki i wiem jedno: życie to nie bajka. To codzienny wybór – czy chcemy być razem mimo wszystko.
Czy wy potrafilibyście wybaczyć zdradę? Czy warto walczyć o miłość nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone?