Zakochałam się po sześćdziesiątce: Czy naprawdę jestem śmieszna i łatwowierna? Moja rodzina nie potrafi tego zaakceptować

– Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że w tym wieku można jeszcze się zakochać? – głos mojej córki, Magdy, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było mieszanką niedowierzania i złości.

Patrzyłam na nią, czując jak serce wali mi w piersi. Chciałam odpowiedzieć spokojnie, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przez chwilę miałam ochotę wyjść z kuchni, zamknąć się w swoim pokoju i udawać, że nic się nie stało. Ale nie mogłam. To był mój dom. Moje życie. I mój wybór.

Mam na imię Teresa. Mam 63 lata. Przez 38 lat byłam żoną Zbyszka – dobrego człowieka, choć niełatwego w codzienności. Kiedy odszedł nagle na zawał pięć lat temu, świat mi się zawalił. Przez długi czas żyłam jak cień samej siebie – wypełniałam dni rutyną, gotowałam dla siebie, podlewałam kwiaty, oglądałam seriale, czasem spotykałam się z sąsiadkami na kawie. Ale wieczorami czułam tylko pustkę.

Nie szukałam nikogo. Nawet nie myślałam o tym, że mogłabym jeszcze kogoś pokochać. Aż do tamtego dnia, kiedy poszłam do biblioteki oddać książki i spotkałam Andrzeja.

Andrzej był wdowcem od dwóch lat. Zawsze elegancki, z tym swoim lekko ironicznym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem. Zaczęliśmy rozmawiać o książkach, potem o życiu. Zaprosił mnie na kawę do pobliskiej cukierni – zgodziłam się bez większego namysłu. Rozmowa była lekka, pełna śmiechu i wspomnień o dawnych czasach. Poczułam coś, czego nie czułam od lat – radość z czyjegoś towarzystwa.

Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Chodziliśmy na spacery po parku, jeździliśmy na wycieczki rowerowe nad Wisłę, czasem gotowaliśmy razem obiady u mnie w domu. Andrzej miał w sobie spokój i czułość, których tak bardzo mi brakowało. Po raz pierwszy od śmierci Zbyszka poczułam się naprawdę żywa.

Ale kiedy powiedziałam o tym dzieciom – Magdzie i Pawłowi – świat znów się zatrząsł.

– Mamo, przecież ty nawet nie znasz tego człowieka! – krzyczała Magda przez telefon.
– A jeśli on chce cię wykorzystać? Przecież tyle się słyszy o takich historiach! – dodał Paweł, mój syn, który od lat mieszka w Poznaniu i rzadko mnie odwiedza.

Próbowałam tłumaczyć, że Andrzej jest dobrym człowiekiem, że nie jestem już dzieckiem i potrafię o siebie zadbać. Ale oni nie chcieli słuchać. Zaczęli mnie kontrolować – Magda dzwoniła codziennie, wypytywała o każdy szczegół spotkań, Paweł wysyłał mi artykuły o oszustwach matrymonialnych.

Czułam się jak nastolatka przyłapana na randce z chłopakiem, którego rodzice nie akceptują. Tylko że ja miałam 63 lata i byłam matką dorosłych dzieci.

Najgorsze przyszło podczas rodzinnego obiadu u Magdy. Siedzieliśmy przy stole – ja, Magda z mężem Tomkiem i ich dwójką dzieci oraz Paweł z żoną Anią. Rozmowa zeszła na Andrzeja.

– Mamo, powiedz szczerze: czy ty naprawdę myślisz, że to jest poważne? – zapytała Magda z nutą kpiny w głosie.
– Tak, myślę – odpowiedziałam cicho.
– Przecież to śmieszne! – wybuchła Ania. – W tym wieku…
– A co to za wiek na miłość? – przerwałam jej nagle ostrzej niż zamierzałam. – Czy mam już tylko siedzieć w domu i czekać na śmierć?

Zapadła cisza. Widziałam w oczach dzieci zdziwienie i coś jeszcze – może lęk? Może poczucie utraty kontroli nad mną?

Po tym obiedzie długo płakałam w domu. Andrzej próbował mnie pocieszać przez telefon:
– Teresa, nie przejmuj się nimi. To twoje życie.
Ale ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec dzieci a własnym pragnieniem szczęścia.

Zaczęły się plotki wśród sąsiadek. Pani Halina z drugiego piętra powiedziała mi prosto w twarz:
– Pani Tereso, niech pani uważa! W tym wieku to już nie wypada…
A ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.

Któregoś dnia Andrzej zaproponował wyjazd nad morze na kilka dni. Bałam się powiedzieć o tym dzieciom – wiedziałam, że znów będą awantury. Ale po długim namyśle zgodziłam się.

To były najpiękniejsze dni od lat. Spacery po plaży o zachodzie słońca, rozmowy do późnej nocy, wspólne śniadania na tarasie pensjonatu… Poczułam się młoda jak nigdy wcześniej.

Po powrocie czekała mnie jednak kolejna burza.

– Mamo! Ty naprawdę zwariowałaś! – krzyczała Magda przez telefon. – Co ludzie powiedzą?!
– Nie obchodzi mnie to! – wybuchłam pierwszy raz od lat. – Chcę być szczęśliwa!

Po tej rozmowie Magda przestała się do mnie odzywać na kilka tygodni. Paweł napisał mi długi mail pełen wyrzutów i troski jednocześnie.

Czułam się samotna jak nigdy wcześniej – rozdarta między miłością do dzieci a własnym szczęściem.

Andrzej był przy mnie cały czas. Pomagał mi uwierzyć w siebie na nowo.

Dziś wiem jedno: życie jest krótkie i nieprzewidywalne. Czy mam prawo do szczęścia po sześćdziesiątce? Czy jestem śmieszna i łatwowierna? A może po prostu odważna?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy warto rezygnować z miłości tylko dlatego, że innym to przeszkadza? Czy Wy też kiedyś musieliście walczyć o swoje szczęście wbrew rodzinie?