Wróciłam po latach milczenia: Czy mój syn mi wybaczy?

– Nie chcę cię widzieć – powiedział Michał, patrząc na mnie z chłodnym spokojem, którego nie znałam. Stał w progu mieszkania mojej matki, a ja czułam, jak drżą mi ręce. Dziesięć lat. Dziesięć lat ciszy, listów bez odpowiedzi, świąt spędzanych samotnie w obcym mieście. Teraz wróciłam do Wrocławia, do miejsca, które kiedyś było moim domem, a dziś było tylko wspomnieniem i źródłem bólu.

Wszystko zaczęło się tamtego listopadowego popołudnia, kiedy zostawiłam Michała pod opieką mamy. Miał wtedy cztery lata. Pamiętam jego małe rączki zaciskające się na mojej kurtce i łzy w oczach. „Mamusiu, kiedy wrócisz?” – zapytał wtedy. Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Uciekłam przed życiem, przed odpowiedzialnością, przed samą sobą. Przez lata tłumaczyłam sobie, że nie miałam wyboru – że musiałam wyjechać do Warszawy za pracą, że nie byłam gotowa być matką. Ale czy to naprawdę była prawda?

Moja matka nigdy mi tego nie wybaczyła. Przez telefon mówiła krótko: „Michał rośnie. Pyta o ciebie.” Czułam się jak tchórz, ale nie miałam odwagi wrócić. Dopiero gdy dowiedziałam się, że mama jest chora, zrozumiałam, że czas ucieka. Spakowałam walizkę i wróciłam do Wrocławia.

Pierwsze spotkanie z Michałem było jak zderzenie z lodowatą wodą. Był już nastolatkiem – wysoki, zamknięty w sobie, z oczami pełnymi żalu. Próbowałam go przytulić, ale odsunął się ode mnie.

– Po co tu jesteś? – zapytał bez cienia emocji.

– Chciałam cię zobaczyć… Porozmawiać…

– Za późno na rozmowy – rzucił i zamknął się w swoim pokoju.

Siedziałam w kuchni z mamą. Jej twarz była zmęczona, włosy posiwiały. Patrzyła na mnie z wyrzutem.

– Myślisz, że wszystko da się naprawić? – spytała cicho.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni próbowałam zbliżyć się do Michała. Gotowałam jego ulubione naleśniki, zostawiałam mu karteczki z życzeniami miłego dnia. On jednak ignorował mnie zupełnie. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:

– Nie wiem, po co wróciła. Dla niej już mnie nie ma.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie powody, dla których wtedy odeszłam. Byłam młoda, samotna, przerażona odpowiedzialnością. Ojciec Michała zostawił mnie tuż po porodzie. Praca w sklepie ledwo starczała na rachunki. Kiedy pojawiła się szansa na lepszą pracę w Warszawie, uciekłam – najpierw na chwilę, potem na zawsze.

W Warszawie życie nie było łatwiejsze. Pracowałam po dwanaście godzin dziennie, wynajmowałam pokój z obcymi ludźmi. Każdego dnia myślałam o synu. Pisałam listy, ale nigdy ich nie wysyłałam – bałam się jego reakcji.

Teraz siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Uśmiechnięty chłopiec na rowerze, pierwsze urodziny, święta Bożego Narodzenia… Wszystko to przepadło przez moją decyzję.

Pewnej nocy usłyszałam ciche kroki w kuchni. Michał nalewał sobie wodę.

– Michał…

Zatrzymał się i spojrzał na mnie z niechęcią.

– Czego chcesz?

– Chciałabym ci wszystko wyjaśnić…

– Nie musisz – przerwał mi ostro. – Już dawno przestałem czekać na wyjaśnienia.

– Wiem, że cię zawiodłam…

– Nie znasz mnie nawet! – wybuchnął nagle. – Nie było cię na moich urodzinach, nie widziałaś jak dorastam! Myślisz, że teraz możesz po prostu wrócić i udawać matkę?

Zabrakło mi słów. Płakałam całą noc.

Następnego dnia mama poprosiła mnie o rozmowę.

– On cierpi bardziej niż myślisz – powiedziała łagodnie. – Ale ty też masz prawo do drugiej szansy.

Nie wiedziałam już, czy mam do niej prawo. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Michałem.

– Wiem, że nie mogę cofnąć czasu – zaczęłam drżącym głosem. – Ale chciałabym być częścią twojego życia… choćby w najmniejszym stopniu.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

– Może kiedyś – powiedział w końcu i wyszedł z domu.

Zostałam sama przy kuchennym stole. Zrozumiałam wtedy, że przebaczenie to proces – długi i bolesny. Że nie wystarczy wrócić i powiedzieć „przepraszam”.

Czasem patrzę przez okno i zastanawiam się: czy naprawdę zasługuję na drugą szansę? Czy można odbudować coś, co zostało tak głęboko zranione? Może ktoś z was zna odpowiedź…