Sześć lat poświęcenia: Jak opieka nad babcią zniszczyła moje małżeństwo i zaufanie do rodziny

– Zosiu, przecież to tylko na chwilę. – Głos teściowej brzmiał w słuchawce stanowczo, ale i z nutą prośby. – Babcia już nie daje sobie rady sama, a ja muszę wyjechać do Niemiec. Wiesz, jak jest… Praca, pieniądze. Obiecuję, że wrócę za rok, może dwa.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Stałam w kuchni, ścierka w ręku, a mój mąż Michał patrzył na mnie z niepokojem. Nasza córeczka, Ania, miała wtedy trzy lata i właśnie bawiła się klockami na dywanie. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to tylko przejściowe. Że rodzina to rodzina – trzeba sobie pomagać.

Zgodziłam się. Przecież nie mogłam odmówić. Babcia Janina była już wtedy schorowana, ledwo chodziła, czasem zapominała, jak się nazywam. Michał obiecał mi, że będzie pomagał, że podzielimy się obowiązkami. Ale życie szybko zweryfikowało te obietnice.

Pierwsze miesiące były trudne, ale dawałam radę. Praca na pół etatu w bibliotece, dom, dziecko i babcia. Michał coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Z czasem wszystko spadło na mnie: kąpiele babci, zmiana pampersów, gotowanie specjalnych posiłków, podawanie leków. Czułam się jak pielęgniarka, sprzątaczka i matka w jednym.

– Zosiu, przecież to twoja rodzina – powtarzał Michał, gdy próbowałam rozmawiać o podziale obowiązków. – Mama wróci niedługo, musimy wytrzymać.

Mijały miesiące. Potem lata. Teściowa dzwoniła coraz rzadziej. Przysyłała pieniądze – owszem – ale coraz mniej i coraz bardziej nieregularnie. Zaczęłam podejrzewać, że nie spieszy jej się do powrotu. W Niemczech znalazła sobie nowego partnera i nowe życie.

Babcia Janina pogarszała się z każdym rokiem. Często budziła mnie w nocy krzykami albo płaczem. Bywały dni, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka. Ania dorastała w cieniu choroby i zmęczenia matki. Michał? Coraz bardziej zamykał się w sobie. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto zajmie się babcią.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

– Michał, ile jeszcze? – zapytałam drżącym głosem. – Ile jeszcze będziemy żyć dla twojej matki? Dla twojej babci? Ja już nie mam siły!

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Przesadzasz. Przecież to tylko starsza osoba. Każdy kiedyś będzie potrzebował pomocy.

– Ale dlaczego wszystko jest na mojej głowie?! – krzyknęłam. – Gdzie jest twoja matka? Gdzie jesteś ty?

Wyszedł bez słowa. Zostawił mnie samą z moją bezsilnością i rozpaczą.

Minęły kolejne miesiące. Babcia zmarła w zeszłym roku w listopadzie. Byłam przy niej do końca. Trzymałam ją za rękę, kiedy odchodziła. Michał był wtedy w pracy.

Po pogrzebie teściowa wróciła do Polski. Uśmiechnięta, opalona, z nowym partnerem u boku.

– Dziękuję ci, Zosiu – powiedziała mi przy stole podczas stypy. – Jesteś prawdziwym aniołem.

Poczułam wtedy coś dziwnego – nie wdzięczność czy ulgę, ale gniew i żal. Przez sześć lat oddałam tej rodzinie wszystko: czas, zdrowie, młodość. Moje małżeństwo ledwo zipało, a ja czułam się jak cień samej siebie.

Po kilku tygodniach teściowa zaproponowała nam… przeprowadzkę do jej mieszkania.

– Teraz wy możecie tu zamieszkać – powiedziała z uśmiechem. – Ja zostaję z Markiem w Niemczech.

Nie wiedziałam już czy śmiać się czy płakać.

Michał był zachwycony:

– Zosiu, to świetna okazja! Większe mieszkanie, bliżej centrum!

Ale ja nie mogłam już patrzeć na te ściany pełne wspomnień o chorobie i samotności.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o rozwodzie. O tym, że przez sześć lat byłam dla wszystkich tylko pomocą domową i opiekunką. Że nikt nie zapytał mnie o zdanie ani razu.

Pewnej nocy usiadłam przy łóżku Ani i patrzyłam na jej spokojną twarz.

– Mamo? – szepnęła przez sen.

Łzy napłynęły mi do oczu.

Czy naprawdę tak musi wyglądać życie kobiety w Polsce? Czy zawsze musimy poświęcać siebie dla innych? Czy ktoś kiedyś pomyśli o nas?

Dziś stoję na rozdrożu. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie.

Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla rodziny? A może czasem trzeba po prostu powiedzieć „dość”?