Moja żona odziedziczyła fortunę i chce otworzyć kocią kawiarnię. Czy jej marzenie zniszczy naszą rodzinę?

– Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? – zapytałem, patrząc na Anię, która z błyskiem w oku rozrysowywała na kartce plan wymarzonej kawiarni. W kuchni pachniało świeżo parzoną kawą, ale w powietrzu wisiała niepewność.

– Tomek, to nie jest tylko pomysł. To moje marzenie! – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od szkicu. – Wyobraź sobie: ludzie przychodzą, piją kawę, głaszczą koty, wychodzą szczęśliwsi. Chcę dać im trochę radości.

Westchnąłem ciężko. Od śmierci jej ciotki minęły dwa miesiące. Spadek był niemały – ponad milion złotych. Przez chwilę myślałem, że wreszcie odetchniemy: spłacimy kredyt, odłożymy na studia dla dzieci, może nawet kupimy działkę nad jeziorem. Ale Ania miała inne plany.

– A co z inwestycją? – próbowałem jeszcze raz. – Możemy kupić mieszkanie na wynajem, założyć lokatę… Przecież nie wiemy, co będzie za kilka lat.

– Tomek, ja nie chcę żyć tylko dla pieniędzy! – przerwała mi ostro. – Przez dwadzieścia lat robiłam wszystko pod dyktando rozsądku. Teraz chcę zrobić coś dla siebie. I dla innych.

Patrzyłem na nią i czułem narastający lęk. Ania zawsze była tą rozsądną. To ja miałem szalone pomysły, a ona sprowadzała mnie na ziemię. Teraz role się odwróciły.

Wieczorem rozmawialiśmy jeszcze długo. Dzieci – Zosia i Michał – przysłuchiwały się ukradkiem zza drzwi.

– Mamo, a czy koty będą mogły spać z klientami? – zapytała Zosia z nadzieją.

– Nie wiem, kochanie. To zależy od przepisów i… taty – odpowiedziała Ania z uśmiechem.

Michał wzruszył ramionami:

– Ja tam wolę psa.

Przez kolejne tygodnie dom zamienił się w biuro projektowe. Ania czytała fora, spotykała się z weterynarzami, szukała lokalu. Ja coraz bardziej zamykałem się w sobie. W pracy nie mogłem się skupić, koledzy pytali, czemu jestem taki rozkojarzony.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu i zastałem Anię płaczącą przy stole.

– Co się stało? – zapytałem zaniepokojony.

– Wynajmujący się wycofał. Lokal był idealny… A teraz wszystko zaczyna się sypać. Może masz rację, Tomek. Może powinnam po prostu wpłacić te pieniądze do banku i zapomnieć o wszystkim.

Usiadłem obok niej i po raz pierwszy od dawna poczułem współczucie zamiast irytacji.

– Nie o to chodzi… Po prostu się boję. Boję się, że stracimy wszystko przez jeden szalony pomysł.

Ania spojrzała na mnie przez łzy:

– Ale ja już straciłam tyle lat na czekanie na „lepszy moment”. Chcę spróbować, nawet jeśli się nie uda.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.

– Tomek, czy ty naprawdę pozwolisz Ani zmarnować taki majątek? Przecież dzieci są najważniejsze!

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem się rozdarty między lojalnością wobec żony a odpowiedzialnością za rodzinę.

W pracy szef wezwał mnie na rozmowę:

– Tomek, jesteś świetnym specjalistą, ale ostatnio coś cię gryzie. Chcesz pogadać?

Opowiedziałem mu wszystko. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyśmiał mnie.

– Moja żona też kiedyś rzuciła pracę w korporacji i otworzyła kwiaciarnię. Było ciężko, ale dziś jest szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Może twoja Ania też tego potrzebuje?

Wróciłem do domu z nowym nastawieniem. Zastałem Anię przy komputerze, przeglądała ogłoszenia o lokalach do wynajęcia.

– Może powinniśmy spróbować razem? – zaproponowałem nieśmiało.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem:

– Naprawdę?

– Tak. Ale pod jednym warunkiem: robimy to mądrze. Sprawdzamy wszystko trzy razy, rozmawiamy z księgowym, robimy biznesplan.

Ania uśmiechnęła się przez łzy:

– Dziękuję ci, Tomek.

Zaczęliśmy działać razem. Spotkania z urzędnikami, rozmowy z architektami wnętrz, wizyty w schroniskach dla kotów… Było ciężko, czasem wracaliśmy do domu pokłóceni i zmęczeni do granic możliwości.

Pewnego dnia Michał przyszedł do nas z poważną miną:

– A co jeśli wam nie wyjdzie? Co wtedy?

Zaniemówiłem na chwilę. Ania odpowiedziała spokojnie:

– Wtedy będziemy wiedzieć, że przynajmniej spróbowaliśmy. I będziemy mieć siebie nawzajem.

Otworzyliśmy kawiarnię po pół roku walki z urzędami i remontami. Pierwszego dnia przyszło kilkanaście osób – głównie znajomi i sąsiedzi. Koty były onieśmielone, klienci trochę niepewni.

Ale po tygodniu zaczęli pojawiać się stali bywalcy: starsza pani z wnuczkiem, studentka przygotowująca się do egzaminów, samotny pan z książką. Każdy wychodził uśmiechnięty.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy z Anią przy barze, patrząc na śpiące koty i rozmawiających ludzi.

– Warto było? – zapytałem cicho.

Ania uśmiechnęła się szeroko:

– Warto było spróbować.

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Może za rok będziemy musieli zamknąć kawiarnię i wrócić do zwykłego życia. Ale dziś wiem jedno: czasem trzeba zaryzykować wszystko dla marzenia jednej osoby – bo to marzenie może zmienić życie całej rodziny.

Czy wy też kiedyś baliście się postawić wszystko na jedną kartę? Czy warto ryzykować stabilność dla czyjegoś szczęścia?