Mój zięć myślał, że rodzinny biznes to darmowy bilet do łatwego życia. Nie spodziewał się, jak bardzo się mylił…

– Mamo, Marek znowu nie przyszedł na czas. – Głos Ani drżał, gdy zadzwoniła do mnie o ósmej rano. – Powiedział, że źle się czuje, ale widziałam na Instagramie, że grał wczoraj do późna w FIFA z kolegami.

Zacisnęłam zęby. To już trzeci raz w tym tygodniu. Od kiedy zaproponowaliśmy Markowi pracę w naszym sklepie internetowym, miałam nadzieję, że wniesie świeżą energię i pomoże nam rozwinąć firmę. Zamiast tego coraz częściej czułam się jak nadzorca w przedszkolu.

Marek pojawił się w drzwiach dopiero po dziewiątej, z kubkiem kawy i telefonem przy uchu. Nawet nie spojrzał mi w oczy.

– Cześć, teściowo – rzucił niedbale. – Co dziś mam robić?

– Miałeś przygotować opisy nowych produktów i sprawdzić zamówienia z Allegro – odpowiedziałam chłodno.

– Aha… To może zrobię to później? Najpierw muszę odpisać na kilka ważnych maili.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć, ale powstrzymałam się. Wiedziałam, że Ania bardzo przeżywa każdą naszą sprzeczkę. Zawsze była między młotem a kowadłem – lojalna wobec rodziców, ale kochająca męża.

Wieczorem usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę naszego domu.

– Aniu, twoi rodzice są nierealni! – Marek podnosił głos. – Myślą, że jak to rodzinny biznes, to będę tu siedział po godzinach i zasuwał jak mrówka. Przecież to nie korpo!

– Marek… Oni ciężko pracują od lat. To nie jest zabawa. Tata sam rozwozi paczki, mama siedzi po nocach nad fakturami…

– Ale ja nie po to kończyłem studia, żeby teraz pakować kartony! – rzucił z goryczą.

Zacisnęłam pięści. Przypomniałam sobie początki naszej firmy: pierwsze zamówienia realizowane przy kuchennym stole, nieprzespane noce, kiedy system padł przed świętami i musieliśmy ręcznie spisywać adresy klientów. To nie był świat dla ludzi szukających wygody.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Markiem w cztery oczy.

– Marek, czy możesz na chwilę? – zapytałam spokojnie.

Usiadł naprzeciwko mnie przy stole w kuchni.

– Wiem, że nie jest ci łatwo – zaczęłam. – Ale ten biznes to coś więcej niż tylko praca. To nasze życie. Jeśli chcesz tu być, musisz dać z siebie wszystko. Inaczej…

– Inaczej co? – przerwał mi zirytowany. – Wyrzucicie mnie?

– Nie o to chodzi – westchnęłam. – Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że tu każdy musi się starać. Nawet jeśli jesteśmy rodziną.

Widziałam w jego oczach bunt i rozczarowanie. Wyszedł trzaskając drzwiami.

Wieczorem Ania przyszła do mnie ze łzami w oczach.

– Mamo… On mówi, że czuje się tu jak intruz. Że nigdy nie będzie dla was wystarczająco dobry.

Objęłam ją mocno.

– Kochanie… Chcę tylko, żeby był uczciwy wobec nas i wobec siebie. Nie mogę patrzeć, jak ktoś marnuje szansę, którą dostał tylko dlatego, że jest rodziną.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Marek coraz częściej znikał z pracy pod byle pretekstem. Klienci zaczęli narzekać na opóźnienia w wysyłkach. Mój mąż, Piotr, coraz częściej wracał do domu sfrustrowany i milczący.

Pewnego dnia przyszła reklamacja od stałego klienta: „Paczka przyszła uszkodzona, a nikt nie odpowiada na maile”. Zrobiło mi się gorąco. Sprawdziłam system – Marek miał tego dnia dyżur przy obsłudze klienta.

Wieczorem wybuchła awantura.

– Marek! Ile razy mam powtarzać, że musisz sprawdzać skrzynkę?! – krzyknął Piotr.

– Przecież miałem ważniejsze rzeczy! Nie jestem waszym chłopcem na posyłki!

– To może znajdź sobie inną pracę! – Piotr nie wytrzymał.

Ania wybiegła z pokoju zapłakana.

Następnego dnia Marek nie pojawił się w pracy ani nie odebrał telefonu. Ania próbowała go uspokoić, ale on zamknął się w sobie.

Wieczorem usiedliśmy z Piotrem przy stole w milczeniu. W końcu powiedział:

– Może popełniliśmy błąd… Może rodzina i biznes to za dużo na raz?

Nie spałam całą noc. Myślałam o Ani – o tym, jak bardzo chciała pogodzić wszystkich. O Marku – czy naprawdę był leniwy, czy po prostu nie pasował do naszego świata?

Kilka dni później Marek przyszedł do nas sam.

– Chciałem przeprosić – powiedział cicho. – Myślałem, że będzie łatwiej… Ale chyba się pomyliłem. Może rzeczywiście powinienem poszukać czegoś innego.

Ania płakała długo tej nocy. Ja też płakałam – ze smutku i ulgi jednocześnie.

Dziś nasza firma znów działa sprawnie, ale relacje rodzinne są inne niż kiedyś. Ania i Marek próbują odbudować swoje małżeństwo poza firmą. Ja codziennie zastanawiam się: czy można kochać rodzinę i jednocześnie wymagać od niej tyle samo co od obcych? Czy rodzinny biznes zawsze musi oznaczać rodzinne dramaty?