Między młotem a kowadłem: Jak teściowa uznała mnie za winowajczynię przemiany jej syna
— Marta, nie poznaję mojego syna! — głos pani Haliny, mojej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam przy zlewie, z rękami mokrymi od naczyń, a ona patrzyła na mnie z wyrzutem. — Odkąd się z tobą ożenił, stał się samolubny. Myśli tylko o sobie i o tobie!
Zacisnęłam szczęki. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam te słowa. Ale tym razem Jakub był w pokoju obok i słyszał wszystko. Zawsze starałam się być uprzejma, nie wdawać się w kłótnie, ale czułam, jak we mnie narasta bunt.
— Mamo, przestań — odezwał się Jakub cicho, ale stanowczo. — To nieprawda. Po prostu zacząłem mówić, czego chcę.
Pani Halina spojrzała na niego z niedowierzaniem, a potem na mnie, jakby szukała potwierdzenia, że to ja pociągam za sznurki. W jej oczach byłam winna wszystkiego: tego, że Jakub nie przyjeżdża już co niedzielę na obiad, że nie odbiera telefonu za każdym razem, gdy ona dzwoni, że nie zgadza się na każdą jej prośbę.
Pamiętam początki naszego małżeństwa. Byliśmy zakochani i pełni nadziei. Ale szybko okazało się, że Jakub jest rozdarty między mną a matką. Pani Halina była wdową od lat i całą swoją miłość przelała na syna. On był jej oczkiem w głowie — i jedynym sensem życia. Ja byłam tą obcą, która przyszła i zabrała jej dziecko.
Przez pierwsze miesiące starałam się być idealną synową. Pomagałam w domu teściowej, piekłam ciasta na rodzinne spotkania, znosiłam drobne uszczypliwości. Ale im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewidzialna. Każda moja decyzja była kwestionowana: „A dlaczego tak gotujesz? U nas zawsze robiło się inaczej.” „Nie powinnaś tyle pracować, kobieta powinna dbać o dom.”
Jakub był wtedy cichy i uległy. Kiedy matka dzwoniła po raz trzeci w ciągu dnia z pytaniem, czy nie przyjedziemy pomóc jej w ogrodzie, rzucał wszystko i jechał. Kiedy prosiłam go o wspólny wieczór tylko dla nas, mówił: „Mama będzie smutna.”
Pewnego dnia wróciłam z pracy zmęczona do granic możliwości. W mieszkaniu było ciemno i cicho. Jakub siedział przy stole z głową w dłoniach.
— Co się stało? — zapytałam.
— Mama chce, żebym pojechał z nią na działkę w sobotę. Ale obiecałem ci wyjazd nad morze…
Usiadłam naprzeciwko niego i po raz pierwszy powiedziałam głośno to, co od dawna czułam:
— Jakubie, musisz zacząć myśleć też o sobie. O nas. Nie możesz być zawsze tylko dla niej.
To był początek zmian. Zaczęliśmy rozmawiać o granicach. O tym, że dorosły syn ma prawo do własnego życia. Że miłość do matki nie musi oznaczać rezygnacji z siebie.
Ale pani Halina widziała to inaczej. Każda nasza decyzja była dla niej ciosem. Kiedy Jakub odmówił przyjazdu na rodzinny obiad, bo mieliśmy rocznicę ślubu, usłyszałam przez telefon:
— To przez ciebie! Ty go buntujesz przeciwko mnie!
Czułam się winna. Przez wiele tygodni analizowałam każde słowo i gest. Czy naprawdę robię coś złego? Czy jestem egoistką?
W pracy też nie było łatwo. Mój szef coraz częściej zostawiał mi nadgodziny. Wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Marzyłam tylko o spokoju i wsparciu ze strony męża. Ale on też był rozdarty — między mną a matką.
Pewnego wieczoru Jakub wrócił późno z pracy. Usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:
— Marta… Ja już nie mogę tak żyć. Kocham cię i chcę być z tobą szczęśliwy. Ale czuję się jak zdrajca wobec mamy.
Objęłam go mocno.
— Nie jesteś zdrajcą — szepnęłam. — Jesteś dorosłym mężczyzną. Masz prawo do własnych wyborów.
Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Uczyliśmy się mówić o swoich potrzebach bez poczucia winy. Ja uczyłam się asertywności — on odwagi do stawiania granic.
Ale pani Halina nie dawała za wygraną. Pewnego dnia przyszła do nas bez zapowiedzi i zaczęła płakać:
— Straciłam syna! On już mnie nie kocha! Wszystko przez ciebie!
Patrzyłam na nią bezradnie. Widziałam w niej samotną kobietę, która boi się zostać sama. Ale wiedziałam też, że nie mogę pozwolić jej rządzić naszym życiem.
— Mamo — powiedział wtedy Jakub spokojnie — kocham cię, ale muszę żyć po swojemu.
To był przełomowy moment. Pani Halina wyszła obrażona i przez kilka tygodni nie odzywała się do nas wcale.
W tym czasie zaczęliśmy naprawdę żyć swoim życiem. Chodziliśmy na spacery po Starym Mieście, gotowaliśmy razem obiady, śmialiśmy się z drobiazgów. Po raz pierwszy poczułam się szczęśliwa — bez poczucia winy.
Ale relacja z teściową już nigdy nie wróciła do normy. Nadal uważa mnie za winowajczynię przemiany swojego syna. Czasem myślę: może rzeczywiście coś w nim zmieniłam? Może nauczyłam go być egoistą? A może po prostu nauczyłam go kochać siebie?
Czy można być szczęśliwym w małżeństwie bez ranienia innych? Czy każda zmiana musi oznaczać stratę dla kogoś innego? Czasem patrzę na Jakuba i widzę w jego oczach spokój — taki, jakiego nigdy wcześniej nie miał. I wtedy wierzę, że warto było zawalczyć o siebie.