Kiedy rodzice się starzeją: Mój świat między obowiązkiem a rozpaczą
– Nie wytrzymam już tego, Marto! Nie jestem twoim służącym! – krzyknął mój brat Paweł, trzaskając drzwiami od przedpokoju. Klucze do samochodu zadźwięczały w jego dłoni, a ja stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Mama leżała w pokoju obok, nieruchoma, z oczami utkwionymi w sufit. Jej wzrok był zamglony, ale za każdym razem, gdy przechodziłam obok drzwi, próbowała mnie zawołać cichym szeptem: – Martusiu… Jesteś tam?
Nie wiedziałam, co boli bardziej – jej bezradność czy obojętność Pawła. Nasza rodzina była kiedyś zwyczajną warszawską rodziną: tata prowadził autobus miejskiej komunikacji, mama pracowała na poczcie na Ochocie. Paweł i ja dorastaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu na Ursynowie. Dzieliliśmy wszystko – zabawki, sekrety i kłótnie. Ale teraz, kiedy rodzice się zestarzeli, wszystko się rozpadło.
Mama przeszła udar dwa lata temu. Od tamtej pory jest przykuta do łóżka. Tata zmarł jeszcze wcześniej – serce nie wytrzymało. Wszystko spadło na mnie. Paweł wpada raz w tygodniu, przynosi zakupy, zostawia pieniądze na stole i znika. – Nie dam rady z nią siedzieć, Marto. Wiesz, jaka była dla mnie, kiedy byłem dzieciakiem. Nigdy mi nie wybaczyła tej sprawy ze szkołą… – powtarza.
A ja? Rzuciłam pracę w bibliotece, bo nie dałam rady pogodzić zmian z opieką nad mamą. Mój mąż, Krzysiek, coraz rzadziej wraca do domu. – Nie mogę już na to patrzeć – powiedział mi miesiąc temu. – Stałaś się cieniem samej siebie. Tylko mama i mama… A ja? A dzieci?
Dzieci… Zosia ma 17 lat i nienawidzi tego, że babcia zajmuje jej pokój. Michał ma 13 i ucieka do kolegi Kamila przy każdej okazji. Wszyscy uciekają. Tylko ja zostaję.
Czasem siedzę przy mamie i patrzę przez okno na szarość miasta. Chwyta mnie za rękę słabymi palcami i szepcze: – Wiesz, jak bardzo cię kochałam? Wiesz, ile nocy przepłakałam, kiedy wyjechałaś na studia?
Milczę. Pamiętam wszystko – jak tuliła mnie przy gorączce, ale też jak biła paskiem za tróję z matematyki. Jak krzyczała za każdą drobnostkę. Jak płakała, kiedy powiedziałam jej o ślubie z Krzyśkiem, bo go nie akceptowała.
– Mamo, chcesz się napić? – pytam cicho.
– Chcę… Ale nie płacz po kryjomu. Wszystko widzę. I wszystko wiem.
Czasem mam ochotę krzyczeć. Uciec jak Paweł. Zapomnieć o wszystkim – pieluchach, lekach, nocnych pobudkach, kiedy mama woła, bo wydaje jej się, że ktoś wszedł do mieszkania. Zapomnieć o tym, jak mąż odwraca się do mnie plecami w łóżku.
Pewnego wieczoru Zosia powiedziała:
– Mamo, ja nie chcę tak żyć, jak ty teraz. Jak będziesz stara, oddam cię do domu opieki!
Zabolało bardziej niż bym chciała przyznać.
– Może wtedy zrozumiesz – odpowiedziałam.
Ale może nie zrozumie.
Paweł dzwoni tylko wtedy, gdy trzeba coś podpisać albo gdy potrzebuje pieniędzy na paliwo.
– Marta, wiesz ile kosztuje dom opieki? Wiesz ile to już trwa? Jesteś nienormalna, że wszystko rzuciłaś przez nią!
Nie odpowiadam mu. Bo wiem, że ma rację i jednocześnie jej nie ma.
Pewnego dnia mama pociągnęła mnie za rękę:
– Martusiu… Przepraszam… Nie umiałam inaczej… Byłam sama z wami przez większość życia… Bałam się wszystkiego…
Płakałam nad jej dłonią jak dziecko.
– Mamo, wybaczam ci… Ale nie wiem, czy sobie wybaczę to, że czasem marzę, by to wszystko się skończyło…
Tej nocy nie spałam. Patrzyłam w sufit i pytałam siebie – gdzie znika miłość, gdy staje się obowiązkiem? Czy można kochać kogoś, kto cię ranił? Czy jestem złą córką, jeśli czasem nienawidzę swojego obowiązku?
Następnego ranka Paweł przyszedł wściekły:
– Znowu dzwoniłaś po karetkę? I co teraz? Znowu będziesz siedzieć całą noc w szpitalu! Ja nie mogę! Mam pracę!
– Pawle – powiedziałam zmęczona – jeśli nie możesz pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj. To też twoja matka.
– Dla mnie już dawno nią nie jest! – wrzasnął i trzasnął drzwiami.
Sąsiadka pani Teresa przynosi mi rosół i pyta:
– Marto, czemu nie wyjdziesz choć na chwilę do miasta? Zostaw Pawła choć jeden dzień!
Ale nie ma kto zostać z mamą.
Czasem śnię o tym, że siedzę sama na ławce nad Wisłą i patrzę na rzekę. Bez telefonu, bez obowiązków. Tylko cisza.
Ale za każdym razem gdy próbuję wyjść z mieszkania, czuję winę jak kamień u szyi.
Pewnego dnia Zosia powiedziała:
– Mama, tata chce rozwodu jeśli to potrwa jeszcze rok. Mówi, że już nie jesteś tą samą kobietą.
Świat mi się zawalił.
Wieczorem usiadłam przy mamie i powiedziałam:
– Mamo… Co mam zrobić? Jeśli będę tak dalej – stracę rodzinę. Jeśli odpuszczę – stracę siebie.
Mama długo patrzyła mi w oczy.
– Idź za sercem… Ale pamiętaj – nikt nie jest doskonały. Ani ty, ani ja, ani twój brat czy mąż… Każdy niesie swoje rany…
Te słowa wracały do mnie przez kolejne dni.
Paweł już nie przychodzi. Krzysiek śpi w salonie. Zosia wychodzi z domu przy każdej okazji. Michał milczy.
A ja? Siedzę przy łóżku kobiety, która dała mi życie i pytam siebie – gdzie popełniłam błąd?
Może nigdzie nie popełniłam błędu. Może to po prostu życie.
Ale powiedzcie mi – ile można unieść bez goryczy? Czy wy wybaczyliście swoim rodzicom wszystko to, co was boli? I co byście zrobili na moim miejscu?