Gdy miłość do dziecka staje się ciężarem: Opowieść matki rozdartej między synem, synową i utraconym domem
— Mamo, musimy porozmawiać — głos Ivana drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, a jego żona, Marta, nerwowo bawiła się obrączką. Czułam, jak serce bije mi szybciej. Wiedziałam, że coś się święci.
— O co chodzi? — zapytałam, choć już przeczuwałam odpowiedź.
— Marta jest w ciąży. Potrzebujemy większego mieszkania. Myśleliśmy… może sprzedamy to mieszkanie i kupimy coś większego? — Ivan unikał mojego wzroku.
Zamarłam. To był nasz dom. Mój i mojego męża, Zbyszka. Miejsce, gdzie Ivan stawiał pierwsze kroki, gdzie świętowaliśmy każde Boże Narodzenie, gdzie płakałam po śmierci mojej mamy. A teraz miałam to wszystko oddać? Dla nich?
— Ale gdzie my pójdziemy? — zapytałam cicho.
— Możecie wynająć coś mniejszego. Albo zamieszkać u babci na wsi — rzuciła Marta bez zastanowienia.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Zbyszek patrzył na mnie bezradnie. Wiedziałam, że nie chce konfliktu z synem. Przez całą noc nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Marty: „możecie wynająć coś mniejszego”.
Rano podjęliśmy decyzję. Sprzedaliśmy mieszkanie. Ivan i Marta kupili nowe, większe, na kredyt. My z Zbyszkiem wynajęliśmy kawalerkę na obrzeżach miasta. Było ciasno, zimno i obco. Każdego dnia tęskniłam za dawnym życiem.
Początkowo odwiedzali nas często. Marta pokazywała zdjęcia wnuczki na telefonie, Ivan opowiadał o pracy. Ale z czasem wizyty stawały się coraz rzadsze. Kiedyś usłyszałam przez przypadek rozmowę Marty z koleżanką:
— Gdyby nie musieliśmy ich przekonywać do sprzedaży, już dawno byśmy mieli spokój.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież zrobiłam to dla nich! Oddałam wszystko, by mogli zacząć nowe życie.
Pewnego dnia Ivan zadzwonił roztrzęsiony:
— Mamo, musimy się wyprowadzić. Kredyt nas przerósł, Marta straciła pracę. Nie stać nas na raty.
— To… co zamierzacie zrobić? — zapytałam z trudem.
— Musimy wynająć mieszkanie. Ale to przez was! Gdybyście nie sprzedali tamtego mieszkania, mielibyśmy gdzie wrócić! — krzyknął.
Zaniemówiłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
— Ivan… przecież to wy prosiliście o sprzedaż! — wyszeptałam.
— Ale wy się zgodziliście! — odpowiedział z wyrzutem i rozłączył się.
Siedziałam długo w ciszy. Zbyszek próbował mnie pocieszyć:
— Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy jako rodzice.
Ale ja czułam się winna. Może powinnam była być twardsza? Może powinnam była powiedzieć „nie”? Może wtedy nasza rodzina by się nie rozpadła?
Marta przestała się do mnie odzywać. Ivan dzwonił coraz rzadziej. Wnuczki widywałam tylko na zdjęciach w internecie. Nasza kawalerka stała się moją samotnią.
Często wracam myślami do tamtej rozmowy przy kuchennym stole. Do słów Marty: „możecie wynająć coś mniejszego”. Do spojrzenia Ivana, pełnego nadziei i strachu jednocześnie.
Czy matka powinna zawsze poświęcać wszystko dla dziecka? Czy miłość naprawdę wymaga aż takiego oddania? A może czasem trzeba postawić granicę?
Dziś patrzę na zdjęcia z dawnych lat i pytam siebie: czy można było uratować naszą rodzinę? Czy gdybym powiedziała „nie”, byłabym lepszą matką? A może po prostu mniej samotną?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a szczęściem dziecka? Czy można kochać za bardzo?