Czy matczyna miłość może być zbyt wielka? Historia o synu, który nigdy nie dorósł
– Mamo, naprawdę nie mam już wyjścia. Potrzebuję tych dwóch tysięcy do końca tygodnia, inaczej będziemy mieli poważne kłopoty – głos Emila drżał przez telefon, a ja poczułam, jak ściska mnie w żołądku. To już trzeci raz w tym roku. Trzeci raz, kiedy mój dorosły syn, mający własną rodzinę, dzwoni do mnie z prośbą o pieniądze.
Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stare zdjęcie Emila z pierwszego dnia szkoły. Uśmiechnięty, z rozczochranymi włosami i tornistrem większym od siebie. Wtedy przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by nigdy nie zabrakło mu niczego. Ale czy to „wszystko” nie stało się przekleństwem?
– Emilku, przecież masz dobrą pracę… – zaczęłam ostrożnie, ale przerwał mi natychmiast.
– Mamo, nie rozumiesz! Wydatki nas przerastają. Kredyt, przedszkole dla Małgosi, samochód się zepsuł…
Słuchałam go i czułam, jak narasta we mnie bezradność. Zawsze byłam tą, która ratowała sytuację: po śmierci męża to ja utrzymałam dom, to ja dbałam o wszystko. Emil był moim oczkiem w głowie. Może za bardzo?
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. W głowie kłębiły się myśli: „Może rzeczywiście przesadzam? Może on naprawdę potrzebuje pomocy?” Ale zaraz potem pojawiał się gniew: „Ma 35 lat! Ma żonę, dziecko! Dlaczego nie potrafi sam sobie poradzić?”
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra, Teresa.
– Znowu dzwonił? – zapytała bez ogródek.
– Tak… Nie wiem już, co robić. Boję się, że jeśli odmówię, coś mu się stanie. Ale jeśli dam… to czy on kiedykolwiek nauczy się radzić sobie sam?
Teresa westchnęła.
– Musisz postawić granice. Inaczej on nigdy nie dorośnie.
Łatwo powiedzieć. Przecież to moje dziecko. Nawet jeśli ma już własne dzieci.
Następnego dnia spotkałam się z Emilem i jego żoną Anią w ich mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Małgosia biegała po salonie z pluszowym kotem, a Ania nerwowo poprawiała włosy.
– Mamo, przepraszam, że musimy cię prosić… – zaczęła Ania cicho.
Emil patrzył na mnie wyczekująco. Widziałam w jego oczach coś pomiędzy wstydem a pretensją.
– Emilku… – zaczęłam powoli – Czy próbowałeś rozmawiać w pracy o podwyżce? Może można coś zmienić?
– Mamo! Ty zawsze swoje… Nie rozumiesz, jak jest ciężko! – wybuchł nagle. – Ty zawsze miałaś szczęście do pracy! Ja nie mam takich możliwości!
Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę myśli, że wszystko dostałam od losu? Że nie harowałam po nocach, żebyśmy mieli co jeść?
Ania spuściła wzrok.
– Emil dużo pracuje… Ale ostatnio wszystko drożeje…
Patrzyłam na nich i czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Chciałam pomóc, ale coraz bardziej miałam wrażenie, że moja pomoc staje się ciężarem – dla nich i dla mnie.
Wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos mamy: „Dzieci trzeba kochać mądrze”. Ale co to znaczy mądrze?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Emilem szczerze. Zaprosiłam go na kawę do mojej kuchni.
– Emilku… – zaczęłam drżącym głosem – Kocham cię najbardziej na świecie. Ale musimy coś zmienić. Nie mogę ci ciągle pomagać finansowo. To nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla mnie.
Emil spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Chcesz mnie zostawić na lodzie? Po tylu latach?
Poczułam ukłucie w sercu.
– Nie zostawiam cię. Ale musisz nauczyć się radzić sobie sam. Jesteś ojcem rodziny.
Milczał długo. Widziałam, jak walczy ze sobą.
– Może masz rację… – powiedział w końcu cicho. – Ale boję się, że sobie nie poradzę.
Objęłam go mocno.
– Każdy się boi. Ale dasz radę. Wierzę w ciebie.
To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Przez kolejne tygodnie Emil rzadziej dzwonił z prośbami o pieniądze. Zaczął szukać dodatkowej pracy, a ja pierwszy raz od lat poczułam ulgę… i smutek jednocześnie.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy byłam dobrą matką? Czy miłość może być zbyt wielka? A może czasem trzeba pozwolić dziecku upaść, żeby mogło nauczyć się wstawać samodzielnie? Co wy o tym myślicie?