10-letni Kuba uratował życie ojcu – historia, która zmieniła naszą rodzinę na zawsze

– Kuba, przynieś mi wodę… – głos taty był dziwnie słaby, jakby nagle ktoś wyciągnął z niego całą energię. Siedział na kanapie w salonie, blady jak ściana, a jego ręka drżała, gdy próbował sięgnąć po telefon. Miałem dziesięć lat i nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie. Mama była wtedy w pracy, a ja miałem tylko siebie.

– Tato? Co się dzieje? – zapytałem, czując jak serce wali mi w piersi.

– Boli mnie… klatka… – wyszeptał i osunął się głębiej w poduszki. Przez chwilę patrzyłem na niego oszołomiony, próbując zrozumieć, czy to żart. Ale to nie był żart. Widziałem łzy w jego oczach i coś we mnie pękło.

W jednej sekundzie musiałem dorosnąć. Przypomniałem sobie film edukacyjny z podstawówki – o tym, jak rozpoznać zawał serca. Tato miał wszystkie objawy. Ręce mi się trzęsły, ale chwyciłem za telefon i wykręciłem 112.

– Pogotowie ratunkowe, w czym mogę pomóc? – usłyszałem spokojny głos kobiety.

– Mój tata… on chyba ma zawał! – krzyknąłem przez łzy. – Proszę przyjechać szybko! On nie może oddychać!

Pani po drugiej stronie zaczęła zadawać pytania. Odpowiadałem najlepiej jak potrafiłem, jednocześnie próbując uspokoić tatę. Kazała mi otworzyć okno, ułożyć go wygodnie i nie pozwolić mu zasnąć.

– Tato, patrz na mnie! – krzyczałem, choć głos mi się łamał. – Nie zamykaj oczu!

Czułem się bezradny i przerażony. W głowie miałem tylko jedno: jeśli teraz coś zawalę, stracę go na zawsze. Słyszałem syreny karetek coraz bliżej. Wbiegli ratownicy, a ja stałem w kącie, skulony i zapłakany.

– Dobrze zrobiłeś, chłopaku – powiedział jeden z nich, zanim wynieśli tatę na noszach.

Potem wszystko działo się jak we śnie. Telefon do mamy: „Mamo, tato jest w szpitalu…”. Jej krzyk po drugiej stronie słuchawki przeszył mnie na wskroś. Sąsiedzi przyszli do mnie, ktoś zrobił mi herbatę, ale nie czułem smaku. Czekałem tylko na wiadomość ze szpitala.

Kiedy mama wróciła do domu, rzuciła się na mnie z płaczem.

– Kuba… Boże, Kuba…

Nie wiedziałem, czy zrobiłem wszystko dobrze. Czy nie spanikowałem za bardzo? Czy nie powinienem był wcześniej zauważyć, że coś jest nie tak?

Następne dni były najdłuższe w moim życiu. Mama jeździła do szpitala codziennie, a ja zostawałem z babcią. Wszyscy mówili mi, że jestem bohaterem, ale ja czułem się winny. Może gdybym był starszy, silniejszy…

Po tygodniu tata wrócił do domu. Był słaby i wychudzony, ale uśmiechnął się do mnie tak szeroko jak nigdy wcześniej.

– Synku… uratowałeś mi życie – powiedział cicho i przytulił mnie mocno.

Wtedy dopiero pozwoliłem sobie na płacz. Wszystko ze mnie zeszło: strach, napięcie, poczucie winy.

Ale nasza rodzina już nigdy nie była taka sama. Tata musiał zmienić pracę na mniej stresującą. Mama zaczęła bardziej dbać o siebie i o nas wszystkich. Ja… dorosłem szybciej niż moi rówieśnicy. Przestałem bać się rozmawiać o uczuciach. Często wracam myślami do tamtego dnia.

Czasem słyszę kłótnie rodziców o pieniądze albo o to, że tata nie może już robić wszystkiego sam. Czuję wtedy ciężar odpowiedzialności – jakby to ode mnie zależało ich szczęście. Ale wiem też, że dzięki temu wszystkiemu jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek.

Dziś mam czternaście lat i wiem jedno: życie potrafi zmienić się w sekundę. Czy byłem bohaterem? Nie wiem. Może po prostu miałem szczęście i odwagę zrobić to, co trzeba.

Czasami patrzę na tatę i pytam sam siebie: co by było, gdybym wtedy spanikował? Czy każdy z nas potrafiłby zachować zimną krew w takiej chwili? Jak myślicie?