Zdradzeni przez Więzy Rodzinne: Małżeństwo na Krawędzi
– Znowu nie wróciłaś na czas, Magda! – głos mojego męża, Piotra, odbił się echem po kuchni. Stał przy zlewie, z rękami opartymi o blat, a w jego oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze – może rozczarowanie? Może gniew?
Wzięłam głęboki oddech, próbując nie wybuchnąć. – Babcia znowu miała atak kaszlu. Nie mogłam jej zostawić samej.
– Ale przecież mama mówiła, że to tylko na chwilę. Że wróci za rok, góra dwa. Minęło sześć lat, Magda! Sześć lat twojego życia…
W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Sześć lat. Sześć lat, odkąd teściowa wyjechała do Niemiec „na chwilę”, żeby zarobić na remont domu. Sześć lat, odkąd ja – młoda żona, matka małego Kacpra – stałam się opiekunką schorowanej babci, bo „przecież jesteś w domu, Magda, dasz radę”.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Teściowa, pani Halina, była kobietą energiczną i zawsze wiedziała lepiej. – Magda, ty masz serce do ludzi – mówiła mi, pakując walizkę. – Babcia jest spokojna, nie sprawi ci kłopotu. Ja wrócę szybciej, niż myślisz.
Na początku nawet czułam się dumna. Pomagam rodzinie. Robię coś ważnego. Ale z każdym kolejnym miesiącem czułam się coraz bardziej jak służąca we własnym domu. Piotr pracował długo, wracał zmęczony i nie miał siły na rozmowy. Kacper rósł, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam sama ze swoim mężem.
Babcia była wymagająca. Miała swoje humory i lęki. Bała się nocy, więc spałam przy niej na rozkładanym fotelu. Kiedy zachorowała na zapalenie płuc, przez tydzień nie spałam prawie wcale. Teściowa dzwoniła codziennie z Niemiec i powtarzała: – Magda, tylko ty potrafisz ją tak uspokoić. Jesteś jak córka dla niej.
Ale ja nie byłam jej córką. Byłam synową, która coraz bardziej czuła się jak więzień cudzych oczekiwań.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez telefon:
– Mamo, kiedy wrócisz? Magda już nie daje rady…
– Przesadzasz! – odpowiedziała teściowa ostrym tonem. – Magda jest młoda, zdrowa. Ja tu haruję po dwanaście godzin dziennie! Wstydziłbyś się narzekać.
Piotr spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie.
Z czasem zaczęłam czuć do niego żal. Za to, że nie potrafił postawić granic matce. Za to, że nie widział mojego zmęczenia. Za to, że wieczorami zasypiał przede mną na kanapie i nie pytał już nawet, jak minął mi dzień.
Kiedy babcia trafiła do szpitala po kolejnym upadku, poczułam ulgę i… wstyd. Ulgę, bo przez kilka dni mogłam spać we własnym łóżku. Wstyd – bo przecież powinnam ją kochać jak własną babcię.
Teściowa przyjechała wtedy na dwa dni. Wpadła do mieszkania jak burza.
– Co tu się dzieje? – zapytała z wyrzutem, widząc stertę prania i nieumyte naczynia.
– Nie miałam kiedy… – zaczęłam tłumaczyć.
– Zawsze znajdziesz wymówkę! Ja w twoim wieku ogarniałam dom i dzieci bez narzekania!
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam krzyczeć: „To nie jest mój obowiązek! To twoja matka!” Ale tylko zacisnęłam zęby i poszłam do pokoju Kacpra.
Kacper miał wtedy pięć lat i coraz częściej pytał:
– Mamo, dlaczego babcia Halina nas nie odwiedza?
– Bo pracuje za granicą.
– A dlaczego ty jesteś smutna?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Wkrótce po powrocie babci ze szpitala wszystko wróciło do „normy”. Piotr znów był nieobecny duchem, a ja coraz częściej myślałam o rozwodzie. O tym, jak wyglądałoby moje życie bez tej rodziny, która nigdy nie była naprawdę moja.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
– Magda, ty musisz coś zmienić. Przecież ty tam giniesz…
– Mamo, mam dziecko…
– Ale masz też siebie! Pamiętasz siebie?
Nie pamiętałam.
Wszystko zmieniło się w dniu urodzin Kacpra. Zorganizowałam małe przyjęcie w domu – baloniki, tort z ulubionym dinozaurem. Piotr przyszedł spóźniony i nawet nie zauważył moich łez.
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie w kuchni.
– Piotrze… ja już nie mogę tak żyć.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym ty mówisz?
– O tym wszystkim! O twojej matce! O babci! O tym, że od sześciu lat jestem tu dla wszystkich oprócz siebie!
Milczał długo.
– Przecież to rodzina…
– Ale ja też jestem rodziną! – krzyknęłam przez łzy.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam z Kacprem do mamy. Piotr dzwonił wieczorem:
– Magda… wróć. Porozmawiajmy jeszcze raz.
– Nie wiem, czy potrafię ci już zaufać.
Teściowa zadzwoniła dwa dni później:
– Myślisz tylko o sobie! Egoistka!
Odłożyłam słuchawkę bez słowa.
Przez kolejne tygodnie uczyłam się żyć na nowo. Chodziłam z Kacprem na spacery po parku, gotowałyśmy z mamą obiady jak dawniej. Po raz pierwszy od lat poczułam spokój.
Piotr próbował mnie przekonać do powrotu:
– Zrozumiałem swój błąd… Mama wraca na stałe za miesiąc. Wszystko się zmieni.
Ale ja już wiedziałam: nic się nie zmieni, jeśli ja sama tego nie zrobię.
Dziś mieszkam z Kacprem w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Pracuję w przedszkolu i codziennie patrzę w lustro bez wstydu. Czasem spotykam Piotra – widujemy się ze względu na syna. Jest smutny, ale chyba też lżejszy bez ciężaru cudzych oczekiwań.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o nas mocniej? A może czasem trzeba po prostu odejść – zanim zatracimy siebie zupełnie?
A wy? Czy kiedykolwiek czuliście się więźniami cudzych oczekiwań? Czy warto poświęcać siebie dla rodziny – nawet jeśli ta rodzina przestaje być miejscem miłości?