Słodki szczeniak, gorzkie tajemnice: Historia Maćka i Elżbiety

— Mamo, a czemu tata nie mieszka z nami? — zapytałem nagle, patrząc na nią spod grzywki, kiedy kroiła chleb na śniadanie. Zamarła na chwilę, nóż zawisł w powietrzu, a jej oczy uciekły gdzieś za okno, jakby tam szukała odpowiedzi. — Maćku, czasem dorośli muszą podjąć trudne decyzje — powiedziała cicho, ale ja już wiedziałem, że nie dostanę dziś wyjaśnień.

Nie pytałem więcej. W przedszkolu ważniejsze były klocki i wyścigi samochodzików niż to, czy tata przyjdzie na przedstawienie. Ale czasem, kiedy wracaliśmy z mamą do naszego małego mieszkania na warszawskim Mokotowie, czułem, że czegoś nam brakuje. Może dlatego tak bardzo chciałem mieć psa.

Pewnego dnia mama przyszła po mnie do przedszkola wcześniej niż zwykle. Miała tajemniczy uśmiech i paczkę pod pachą. — Chodź, Maćku, mam dla ciebie niespodziankę! — powiedziała. Biegłem za nią jak szalony, a serce waliło mi jak młot. W domu usłyszałem piski dobiegające z kuchni. Tam, w kartonie, siedział mały, kudłaty szczeniak z ogromnymi uszami i patrzył na mnie wielkimi oczami. — To dla ciebie — powiedziała mama i pierwszy raz od dawna zobaczyłem ją naprawdę szczęśliwą.

Nazwaliśmy go Fafik. Od tego dnia wszystko się zmieniło. Fafik był wszędzie: spał ze mną w łóżku, gryzł moje kapcie i rozśmieszał mamę, kiedy wracała zmęczona z pracy. Ale im bardziej się do niego przywiązywałem, tym częściej słyszałem przez ścianę ciche rozmowy mamy przez telefon. — Nie mogę teraz… Maćek jest już duży, ale jeszcze nie rozumie… Tak, wiem… — szeptała wieczorami.

Pewnego popołudnia wróciłem do domu szybciej niż zwykle. Drzwi były lekko uchylone. Usłyszałem głos mamy i jakiś męski głos. — Elżbieta, nie możesz wiecznie uciekać! On ma prawo wiedzieć! — mówił mężczyzna. — Proszę cię, nie teraz… On jest jeszcze dzieckiem… — odpowiedziała mama drżącym głosem.

Zamarłem w korytarzu. Fafik podszedł do mnie i polizał mnie po ręce, jakby chciał dodać mi odwagi. Wszedłem do kuchni. Mama stała naprzeciwko wysokiego mężczyzny o ciemnych włosach i smutnych oczach. — Maćku… to jest… — zaczęła mama, ale mężczyzna przerwał jej: — Cześć, synu.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Patrzyłem na niego długo. Był mi obcy i jednocześnie dziwnie znajomy. Fafik szczekał radośnie, jakby wyczuwał napięcie w powietrzu.

Wieczorem mama usiadła na moim łóżku i pogładziła mnie po głowie. — Wiem, że masz dużo pytań. Twój tata… on bardzo cię kocha, ale kiedyś popełniliśmy błędy. Ja też… Zakochałam się bez pamięci i myślałam, że świat będzie prosty. Ale życie takie nie jest.

Nie rozumiałem wszystkiego, ale czułem ciężar jej słów. Przez następne dni tata pojawiał się coraz częściej. Zabierał mnie na spacery z Fafikiem, kupował lody i opowiadał historie z dzieciństwa. Mama patrzyła na nas z ukosa, jakby bała się, że coś się popsuje.

Pewnej nocy usłyszałem ich kłótnię. — Elżbieta, nie możesz mi zabronić widywać się z synem! — krzyczał tata. — A ty nie możesz udawać, że nic się nie stało! Zostawiłeś nas! — odpowiedziała mama łamiącym się głosem.

Leżałem w łóżku z Fafikiem przy boku i czułem się mały jak nigdy dotąd. Chciałem tylko, żeby znów było spokojnie.

Następnego dnia mama była smutna i milcząca. Tata nie przyszedł przez kilka tygodni. Fafik też jakby posmutniał; nie chciał się bawić i spał zwinięty w kłębek pod moim biurkiem.

W końcu zebrałem się na odwagę i zapytałem mamę: — Czy tata już nigdy nie wróci? Spojrzała na mnie długo i powiedziała: — Nie wiem, Maćku. Ale jedno wiem na pewno: zawsze będziemy rodziną, nawet jeśli wygląda to inaczej niż u innych dzieci.

Minęło kilka miesięcy. Fafik urósł i stał się moim najlepszym przyjacielem. Mama zaczęła się częściej uśmiechać, choć w jej oczach czasem widziałem cień dawnych smutków.

Czasami myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy lepiej znać całą prawdę, nawet jeśli boli? Czy lepiej żyć w nieświadomości i cieszyć się chwilą? Może każdy z nas nosi w sobie jakieś tajemnice…