Skrupulatny w Domu, Hojny dla Rodziny: Historia Grzegorza, Którego Dobroć Stała Się Pułapką

— Grzesiek, pożyczysz mi jeszcze te dwie stówki? — głos Andrzeja rozbrzmiewał w słuchawce z nutą niecierpliwości. — Oddam ci w przyszłym tygodniu, przysięgam.

Zacisnąłem powieki. W kuchni pachniało świeżo zaparzoną kawą, a na stole leżał mój zeszyt z wydatkami. Każda złotówka miała swoje miejsce, każda kolumna była starannie wypełniona. Mimo to, kiedy chodziło o rodzinę, cały mój system się rozsypywał.

— Jasne, Andrzej — odpowiedziałem cicho. — Przeleję ci zaraz.

Odłożyłem telefon i spojrzałem na swoje notatki. Znowu musiałem przesunąć planowaną wizytę u dentysty. Znowu musiałem zrezygnować z nowej kurtki na zimę. Ale przecież Andrzej miał gorzej. Zawsze miał gorzej. Tak przynajmniej powtarzała mama.

— Grzesiu, ty zawsze sobie poradzisz — mówiła, kiedy prosiła mnie o pieniądze na leki dla taty albo na rachunki za prąd. — Ty jesteś taki zaradny, taki oszczędny…

Czasem miałem wrażenie, że moja zaradność to przekleństwo. Że im bardziej się staram, tym więcej ode mnie oczekują. Ale przecież rodzina jest najważniejsza, prawda?

Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułem ukłucie żalu. Było to w zeszłe święta Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy przy stole, a mama z dumą opowiadała ciotce Krysi:

— Grzesiek to nasz skarb! Jak trzeba, to zawsze pomoże. Andrzej? No cóż… on ma trudniej w życiu.

Andrzej uśmiechał się pod nosem, popijając piwo, które ja kupiłem. Tata kiwał głową z aprobatą, jakby moja hojność była czymś oczywistym, jak oddychanie.

— Grzesiu, a może byś jeszcze dorzucił się do nowej pralki? — rzucił tata niby żartem.

Wszyscy się zaśmiali. Ja też się zaśmiałem, choć w środku czułem się jak worek bez dna.

W pracy byłem znany jako sknera. Koledzy śmiali się, że nawet herbatę parzę dwa razy z tej samej torebki. Ale nikt nie wiedział, że każda zaoszczędzona złotówka ląduje potem w kieszeni mojej rodziny.

Pewnego dnia, kiedy wróciłem do mieszkania po pracy, znalazłem w skrzynce list od banku. Kredyt hipoteczny na moje małe M2 w bloku na Ursynowie nie znosił opóźnień. Spojrzałem na saldo konta i poczułem zimny pot na plecach. Zostało mi 150 zł do końca miesiąca.

Zadzwoniłem do mamy.

— Mamo…

— Grzesiu, kochanie! Właśnie miałam do ciebie dzwonić! Tata znowu chory, musimy kupić nowe leki…

Zacisnąłem zęby.

— Mamo, ja naprawdę już nie mam z czego…

Zapadła cisza.

— No dobrze… — westchnęła ciężko. — Jakoś sobie poradzimy.

Usiadłem na kanapie i poczułem się jak najgorszy syn na świecie. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym, czy jestem egoistą.

Następnego dnia Andrzej zadzwonił znowu.

— Grzesiek, stary! Słuchaj, mam świetną okazję — kumpel sprzedaje samochód za bezcen! Brakuje mi tylko pięciu tysięcy… Pożyczysz?

Zacząłem się śmiać. Gorzko.

— Andrzej… Ja nie mam nawet na jedzenie do końca miesiąca.

— No co ty! Ty zawsze masz! — oburzył się brat. — Przecież ty nie wydajesz na nic!

I wtedy coś we mnie pękło.

— A może właśnie dlatego nie wydaję? Może dlatego nie mam życia? Bo wszystko oddaję wam?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— O co ci chodzi? — spytał w końcu Andrzej urażonym tonem.

— O to, że nigdy nie pytacie, czy ja czegoś potrzebuję! — wybuchłem. — Że traktujecie mnie jak bankomat!

Rozłączyłem się pierwszy raz w życiu bez pożegnania.

Przez kolejne dni telefon milczał. Mama nie dzwoniła. Andrzej nie pisał. Nawet tata nie przysłał sms-a z pytaniem o pogodę.

Czułem ulgę i pustkę jednocześnie. Po raz pierwszy od lat miałem pieniądze tylko dla siebie. Kupiłem sobie nową kurtkę i poszedłem do dentysty. Ale radość była gorzka.

W pracy koledzy zauważyli zmianę.

— Coś taki markotny? — spytał Tomek przy automacie z kawą.

Wzruszyłem ramionami.

— Rodzina…

Tomek pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Wiesz co? Ja kiedyś miałem podobnie z siostrą. W końcu musiałem postawić granicę. To trudne, ale czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Wieczorem zadzwoniła mama.

— Grzesiu… Myślałam o tym wszystkim. Może rzeczywiście za bardzo polegaliśmy na tobie… Ale wiesz, że zawsze cię kochamy?

Łzy napłynęły mi do oczu.

— Wiem, mamo… Ale ja też potrzebuję waszego wsparcia czasem. Nie tylko finansowego…

— Masz rację — powiedziała cicho. — Porozmawiamy wszyscy razem w niedzielę?

W niedzielę pojechałem do rodzinnego domu w Piasecznie. Atmosfera była napięta jak struna. Tata siedział przy stole ze spuszczoną głową, Andrzej patrzył gdzieś w bok.

— Grzesiek… Przepraszam — powiedział brat niespodziewanie. — Nie zdawałem sobie sprawy…

Mama ścisnęła moją dłoń pod stołem.

— Chcemy spróbować inaczej — powiedziała łamiącym się głosem. — Może nie zawsze będziemy idealni… Ale postaramy się pamiętać o twoich potrzebach.

Nie wierzyłem w cuda, ale pierwszy raz od dawna poczułem nadzieję.

Dziś mija rok od tamtej rozmowy. Nadal jestem oszczędny i liczę każdy grosz — ale już nie kosztem siebie samego. Czasem pomagam rodzinie, ale tylko wtedy, gdy naprawdę mogę i chcę.

Często zastanawiam się: gdzie kończy się miłość do bliskich, a zaczyna wykorzystywanie? Czy można być dobrym synem i bratem bez poświęcania siebie? Może wy macie odpowiedź?