Moja teściowa chciała pomóc, ale wszystko tylko się pogorszyło. Czy moje małżeństwo jest już skończone?

– Nie możesz tak po prostu wyjść, Marto! – głos Piotra odbijał się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w przedpokoju z płaczącym synkiem na rękach, a łzy cisnęły mi się do oczu. – Muszę wyjść, Piotrze. Muszę zaczerpnąć powietrza, bo inaczej się uduszę – odpowiedziałam drżącym głosem, próbując nie patrzeć na niego, żeby nie zobaczył mojej rozpaczy.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Kiedy poznałam Piotra na studiach, wydawał mi się najcieplejszym człowiekiem na świecie. Jego rodzina – typowa polska rodzina z tradycjami – przyjęła mnie serdecznie. Teściowa Halina uśmiechała się do mnie przy stole, częstowała sernikiem i opowiadała anegdoty z czasów PRL-u. Czułam się częścią tej rodziny, choć moja własna była rozbita po rozwodzie rodziców.

Po ślubie zamieszkaliśmy sami. Było nam dobrze, choć nie bogato. Piotr pracował w urzędzie miasta, ja w szkole jako nauczycielka polskiego. Czekaliśmy na dziecko z niecierpliwością i radością. Kiedy urodził się Jaś, wszystko się zmieniło.

Halina pojawiła się w naszym mieszkaniu już drugiego dnia po powrocie ze szpitala. – Przyniosłam rosół i kompot z wiśni, bo pewnie nie masz siły gotować – powiedziała z troską. Byłam wdzięczna, ale już wtedy poczułam ukłucie niepokoju. Zostawała coraz dłużej, komentowała każdy mój ruch: „Nie trzymaj go tak, bo mu się krzywda stanie”, „Nie powinnaś tyle spać w dzień, bo potem w nocy nie zaśniesz”, „Piotr zawsze lubił porządek, a tu zabawki wszędzie”.

Początkowo tłumaczyłam sobie: to tylko pomoc, dobra wola. Ale kiedy pewnego dnia wróciłam z apteki i zobaczyłam Halinę karmiącą Jasia butelką z mlekiem modyfikowanym (chociaż bardzo chciałam karmić piersią), poczułam jakby ktoś mnie okradł z macierzyństwa. – On był głodny, a ty nie wracałaś – powiedziała bez cienia skruchy.

Zaczęły się kłótnie z Piotrem. – Przesadzasz! Mama chce dobrze! – powtarzał. Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona. Halina przychodziła codziennie, czasem bez zapowiedzi. Zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni, prać nasze ubrania, nawet zmieniać pościel w naszej sypialni.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez telefon:
– Mamo, Marta jest zmęczona…
– Bo nie umie sobie poradzić! Ja w jej wieku miałam już dwójkę dzieci i pracowałam na dwie zmiany!

Czułam się jak dziecko, które nie spełnia oczekiwań dorosłych. Zaczęłam unikać własnego domu. Chodziłam na długie spacery z Jasiem po parku Morskie Oko, płakałam na ławce pod kasztanem i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Pewnego dnia Halina przyszła z walizką.
– Postanowiłam zostać u was na jakiś czas, żeby ci pomóc – oznajmiła stanowczo.
Piotr nawet nie zapytał mnie o zdanie. Po prostu rozłożył dla niej łóżko w salonie.

Zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Halina przejęła kuchnię, decydowała o zakupach, nawet wybierała ubrania dla Jasia. Kiedy próbowałam zaprotestować, Piotr stawał po stronie matki:
– Przesadzasz! Mama chce tylko pomóc!

Któregoś wieczoru usiadłam przy stole i powiedziałam cicho:
– Nie mogę tak żyć…
Piotr spojrzał na mnie zdziwiony:
– O co ci chodzi? Masz wszystko podane na tacy!
– Ale nie mam siebie…

Zaczęłam coraz częściej myśleć o rozwodzie. Moja przyjaciółka Anka mówiła:
– Musisz postawić granice! To twoje życie!
Ale jak postawić granice komuś, kto uważa twoje życie za swoje?

Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Haliny z Piotrem:
– Ona sobie nie radzi. Może lepiej by było, gdyby wróciła do swoich rodziców?
– Mamo…
– Ty zasługujesz na kogoś lepszego.

Serce mi pękło. Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do mamy do Radomia. Jaś płakał całą drogę w pociągu, a ja razem z nim.

Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Przez kilka dni dochodziłam do siebie. Piotr dzwonił rzadko. W końcu przyjechał.
– Wróć do domu – powiedział cicho.
– Dopóki twoja mama tam mieszka, nie wrócę.
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! Chcę być matką dla własnego dziecka!

Nie rozumiał mnie. Albo nie chciał zrozumieć.

Minęły dwa miesiące. Halina dalej mieszkała u nas. Piotr coraz rzadziej dzwonił. Jaś zaczął mówić pierwsze słowa – „mama”, „tata”, „baba”. Każde „baba” bolało mnie jak ukłucie igłą.

W końcu dostałam od Piotra SMS-a: „Nie wiem już co robić. Mama nie chce odejść”.
Odpisałam: „To ty musisz zdecydować, czego chcesz”.

Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy Jaś śpi wtulony we mnie jak mały kotek. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była walczyć bardziej? A może to ja jestem winna temu wszystkiemu?

Czasami pytam siebie: czy można uratować miłość, jeśli ktoś trzeci rozgościł się w naszym życiu na dobre? Czy każda polska rodzina musi przechodzić przez taki dramat? Co wy byście zrobili na moim miejscu?