„Zdradzasz mnie?” — i wszystko się posypało. Historia o zaufaniu, które pęka jak szkło

— Zdradzasz mnie? — jej głos był cichy, ale każde słowo cięło jak nóż. Stałem w progu kuchni, jeszcze nie zdjąłem butów, a Karolina patrzyła na mnie z takim bólem w oczach, że poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody.

To pytanie wisiało między nami od tygodni, może nawet miesięcy. Ale dziś padło po raz pierwszy na głos. Wróciłem do domu późnym wieczorem — znowu. W pracy mieliśmy zamknięcie projektu, szef nie odpuszczał, a ja… ja po prostu nie miałem siły wracać do pustego mieszkania, gdzie czekała na mnie tylko cisza i napięcie. Karolina weszła do mieszkania chwilę po mnie. Zdjęła płaszcz, wyjęła z torby ciasto, które przyniosła z pracy — zawsze piekła coś na poprawę humoru koleżankom — i bez słowa poszła do kuchni. Na zewnątrz spokój, ale czułem, że w środku gotuje się jak w garnku.

Ostatnie miesiące to była jedna wielka gra pozorów. Udawaliśmy przed sobą, że wszystko jest w porządku. Rozmawialiśmy o rachunkach, zakupach, czasem o pogodzie. Ale nie o nas. Nie o tym, co naprawdę nas boli. Ja coraz częściej zostawałem dłużej w pracy, ona coraz częściej wychodziła z koleżankami. Kiedyś byliśmy nierozłączni — poznaliśmy się na studiach w Krakowie, razem wynajmowaliśmy pierwsze mieszkanie na Podgórzu, razem planowaliśmy przyszłość.

A teraz? Teraz byliśmy sobie obcy.

— Odpowiedz mi — powtórzyła Karolina, stawiając przede mną talerz z kawałkiem sernika. — Zdradzasz mnie?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez głowę przelatywały mi obrazy: jej uśmiech sprzed lat, nasze wspólne wakacje nad Bałtykiem, pierwsza kłótnia o to, kto ma wyrzucić śmieci. I ten wieczór sprzed dwóch tygodni, kiedy wróciłem do domu po kilku piwach z kolegami i zobaczyłem ją płaczącą w łazience.

— Karolina… — zacząłem niepewnie. — Skąd ci to przyszło do głowy?

— Bo cię nie ma — przerwała mi ostro. — Bo nie patrzysz już na mnie tak jak kiedyś. Bo czuję się niewidzialna! — Jej głos się załamał.

Chciałem ją przytulić, powiedzieć, że to nieprawda. Ale nie mogłem. Bo coś w tym było. Ostatnio unikałem jej wzroku, rozmów o uczuciach. Bałem się konfrontacji. Bałem się prawdy.

— Nie zdradzam cię — powiedziałem w końcu cicho. — Ale…

— Ale co? — spojrzała na mnie z nadzieją i rozpaczą jednocześnie.

— Ale chyba już nie potrafię być taki jak dawniej. Nie wiem, co się stało. Może to przez pracę, może przez rutynę…

Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczeliśmy. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

— Wiesz… — zaczęła po chwili — ja też się boję. Boję się, że cię tracę. Że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś.

Patrzyliśmy na siebie długo. W jej oczach widziałem łzy i gniew, ale też coś jeszcze — tęsknotę za nami sprzed lat.

— Może powinniśmy spróbować terapii? — zaproponowała nagle.

Prychnąłem nerwowo.

— Myślisz, że jakiś obcy człowiek nam pomoże?

— A masz lepszy pomysł? — odpowiedziała ostro.

Nie miałem.

Przez następne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rozmawialiśmy tylko o sprawach praktycznych: kto odbierze paczkę z paczkomatu, kto zrobi zakupy w Biedronce. Unikaliśmy siebie nawzajem jak ognia.

Pewnego wieczoru wróciłem wcześniej niż zwykle. Zastałem Karolinę siedzącą przy stole z laptopem i kubkiem herbaty. Na ekranie widniał mail do terapeuty par.

— Napisałam do niego — powiedziała bez emocji.

Nie odpowiedziałem nic. Usiadłem naprzeciwko niej i patrzyłem na swoje dłonie.

— Chcesz jeszcze walczyć? — zapytała cicho.

Nie wiedziałem. Chciałem odzyskać dawną bliskość, ale nie wiedziałem jak. Bałem się porażki bardziej niż samotności.

Pierwsza sesja była koszmarem. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w małym gabinecie na Kazimierzu, a terapeutka zadawała pytania, na które nie chciałem odpowiadać nawet sam sobie: „Czego pan się boi? Czego pani oczekuje?”

Karolina płakała. Ja milczałem.

Po kilku spotkaniach zaczęliśmy mówić więcej. O tym, jak bardzo nas boli codzienność bez czułości. O tym, jak bardzo boimy się przyszłości bez siebie.

Ale im więcej mówiliśmy, tym bardziej czułem, że coś się skończyło bezpowrotnie.

Pewnego dnia Karolina spojrzała na mnie i powiedziała:

— Może lepiej będzie nam osobno?

Zamarłem. Przez chwilę chciałem zaprzeczyć, błagać ją, żeby została. Ale wiedziałem, że ma rację.

Spakowałem się tydzień później. Wynająłem kawalerkę na Ruczaju. Każdego ranka budziłem się sam i przez długi czas nie mogłem przyzwyczaić się do ciszy.

Czasem spotykaliśmy się przypadkiem na ulicy albo w sklepie. Rozmawialiśmy krótko i grzecznie — jak znajomi sprzed lat.

Minął rok od tamtej rozmowy w kuchni.

Często wracam myślami do tego wieczoru i zastanawiam się: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy jedno pytanie naprawdę mogło wszystko zmienić? A może to była tylko iskra w beczce prochu?

Czy można odbudować zaufanie po tym, jak raz pękło? Czy warto walczyć o coś, co już dawno przestało istnieć? Może czasem lepiej pozwolić odejść…