„Nie zaprosili mnie na urodziny własnej córki. Czy naprawdę zasłużyłam na taki los?”

— Mamo, proszę cię, nie rób scen — usłyszałam przez telefon głos Mariki, zimny jak marcowy poranek. — To są tylko moje urodziny, nie musisz przychodzić.

Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Przez okno patrzyłam na pierwsze pąki forsycji, które rozkwitały na naszym podwórku. Kiedyś razem z Mariką sadziłyśmy te krzewy. Miała wtedy może siedem lat, a jej dłonie były lepkie od ziemi i śmiechu. Teraz jej głos był obcy, jakby mówiła do mnie przez szybę.

— Ale Marika… — zaczęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — To twoje trzydzieste urodziny. Zawsze razem świętowałyśmy…

— Mamo, proszę. Michał nie chce, żebyś była. On… on uważa, że za dużo narzekasz. Że psujesz atmosferę.

Zamilkłam. Michał. Jej mąż. Od kiedy pojawił się w jej życiu, wszystko się zmieniło. Marika zaczęła się ode mnie oddalać, a ja nie mogłam znaleźć do niej drogi. Próbowałam być wyrozumiała, nie wtrącać się, ale czułam się coraz bardziej zbędna.

Odłożyłam telefon i usiadłam ciężko na wersalce. W pokoju było cicho, tylko zegar tykał monotonnie. Przypomniałam sobie dzień, kiedy Marika przyszła do mnie z wiadomością o zaręczynach.

— Mamo, poznaj Michała! — powiedziała wtedy z błyskiem w oku. — Jest cudowny, troskliwy… Wreszcie ktoś mnie rozumie.

Uśmiechnęłam się wtedy, choć serce ścisnęło mi się z niepokoju. Michał był poważny, zamknięty w sobie. Od początku patrzył na mnie z dystansem.

— Pani Krystyno, Marika jest już dorosła — powiedział mi kiedyś w kuchni, gdy myślał, że nie słyszy go córka. — Musi mieć własne życie.

Wiedziałam o tym. Sama wychowywałam Marikę od dziesiątego roku życia, po śmierci mojego męża Andrzeja. Było ciężko — praca w sklepie spożywczym, wieczne liczenie pieniędzy, samotne wieczory przy lekcjach córki. Ale byłyśmy razem. Byłyśmy drużyną.

Teraz zostałam sama w pustym mieszkaniu na blokowisku w Lublinie. Od trzech lat nie pracuję — sklep zamknęli, a ja nie znalazłam już nowej pracy w swoim wieku. Emerytura ledwo starcza na rachunki i jedzenie. Czasem dorabiam sprzątaniem u sąsiadki albo szydełkuję serwetki na sprzedaż.

Marika rzadko dzwoni. Zawsze jest zajęta: praca w korporacji, kursy językowe, spotkania ze znajomymi Michała. Ostatni raz widziałyśmy się przed świętami Bożego Narodzenia. Przyniosła mi paczkę pierników i nowy szalik.

— Mamo, muszę lecieć — powiedziała wtedy w progu. — Michał czeka w samochodzie.

Chciałam ją zatrzymać choćby na herbatę, ale tylko pocałowała mnie w policzek i zniknęła za drzwiami.

W dniu jej urodzin siedziałam sama przy stole. Upiekłam jej ulubione ciasto marchewkowe — tak na wszelki wypadek, gdyby jednak przyszła. Ale nikt nie zadzwonił do drzwi.

Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.

— Krysiu, słyszałam, że Marika miała dziś urodziny! Byłaś?

— Nie… — odpowiedziałam cicho.

— Oj dziecko… — westchnęła Zosia. — Dzieci teraz takie inne są. Moja Basia też rzadko dzwoni.

Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. Wspominałam czasy, gdy Marika była mała: nasze wycieczki rowerowe nad Bystrzycę, wspólne pieczenie ciastek na święta, wieczorne rozmowy o wszystkim i o niczym.

Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo ją kontrolowałam? A może to świat się zmienił i matki takie jak ja są już tylko przeszkodą?

Kilka dni później spotkałam Marikę przypadkiem w sklepie spożywczym.

— Cześć mamo — powiedziała szybko, rozglądając się nerwowo.

— Marika… czy możemy porozmawiać? — zapytałam cicho.

— Teraz nie mogę — odparła chłodno. — Michał czeka w samochodzie.

Patrzyłam jak wychodzi ze sklepu z siatką zakupów i łzy same napływały mi do oczu.

Wieczorem zadzwoniłam do niej jeszcze raz.

— Marika… czy zrobiłam coś złego? Dlaczego mnie unikasz?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… po prostu… Michał uważa, że za bardzo się wtrącasz. Że ciągle narzekasz na wszystko: na pracę, na zdrowie, na politykę… On tego nie lubi.

— Ale ja tylko chcę wiedzieć co u ciebie… Tylko tyle…

— Wiem mamo. Ale ja mam teraz swoje życie. Proszę cię… daj mi trochę przestrzeni.

Zrozumiałam wtedy, że straciłam coś ważnego i nie wiem czy kiedykolwiek to odzyskam.

Od tamtej pory minęło kilka tygodni. Czasem dzwonię do Mariki, ale rzadko odbiera telefon. Częściej rozmawiam z panią Zosią albo z kotem sąsiadów, który czasem przychodzi do mnie po mleko.

Czuję się samotna jak nigdy dotąd. Zastanawiam się czy to ja zawiniłam czy po prostu tak wygląda życie matek w Polsce po sześćdziesiątce? Czy naprawdę zasłużyłam na to, żeby być tylko wspomnieniem dla własnego dziecka?

Może powinnam była wcześniej nauczyć się żyć dla siebie? Może jeszcze nie jest za późno?

Czy ktoś z was też czuje się czasem niewidzialny dla najbliższych? Co zrobić, żeby odzyskać dawną bliskość?