Kiedy przyjaźń boli bardziej niż samotność – historia o zdradzie serca

– Znowu ty? – Anka westchnęła do słuchawki, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. – Przepraszam, Aniu, ale naprawdę nie mam już siły na twoje problemy.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Siedziałam na kanapie w moim małym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały podkreślić moją bezradność.

Przyjaźniłyśmy się z Anką prawie dwadzieścia lat. Poznałyśmy się w pracy, kiedy obie byłyśmy świeżo po rozwodach. Miałyśmy po czterdzieści kilka lat, dorastające dzieci i poczucie, że świat właśnie się na nas zawalił. To była znajomość z biurka obok – najpierw wspólne kawy w kuchni, potem spacery po lunchu, aż w końcu długie wieczory z herbatą i rozmowami o wszystkim. Anka była ekspresyjna, emocjonalna, często wybuchowa. Ja – raczej spokojna, wycofana, zawsze gotowa wysłuchać.

Przez lata byłam jej powierniczką. Kiedy jej syn, Bartek, wpadł w złe towarzystwo i zaczęły się problemy z policją – to ja jeździłam z nią na komisariat. Gdy jej matka zachorowała na raka – to ja gotowałam dla nich obiady i sprzątałam mieszkanie. Kiedy Anka miała kryzys w pracy i groziło jej zwolnienie – pisałam za nią CV i pomagałam szukać ofert. Byłam zawsze.

A teraz? Teraz ja potrzebowałam pomocy. Moja córka, Ola, wyprowadziła się do chłopaka do Gdańska i od miesięcy nie odbierała ode mnie telefonów. W pracy szefowa zaczęła mnie mobbingować, a ja nie miałam już siły codziennie udawać przed światem, że wszystko jest w porządku. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha. Kogoś, kto powie: „Będzie dobrze”.

– Aniu… – zaczęłam cicho. – Ja tylko…

– Naprawdę, przepraszam cię, ale ja mam swoje życie! – przerwała mi ostro. – Nie mogę ciągle być twoim psychologiem.

Usłyszałam sygnał zakończenia połączenia. Przez chwilę siedziałam w ciszy, czując jak łzy same napływają mi do oczu.


Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Siedziałam przy komputerze i udawałam, że czytam raporty, ale w głowie miałam tylko jedno: jak to możliwe, że ktoś tak bliski potrafi być tak okrutny? Przecież tyle razy ratowałam ją z opresji! Czy naprawdę byłam dla niej tylko „psychologiem”? Czy przez te wszystkie lata nie byłam jej przyjaciółką?

Po południu zadzwoniła do mnie mama.

– Kasiu, wszystko w porządku? Słyszę po głosie, że coś się stało.

Nie chciałam jej martwić. Mama zawsze była delikatna i troskliwa, ale od śmierci taty stała się jeszcze bardziej krucha. Nie chciałam jej obciążać swoimi problemami.

– Wszystko dobrze, mamo – skłamałam.

– Kasieńko…

Zacisnęłam powieki. Tak bardzo chciałam się komuś wygadać! Ale nie mogłam. Zawsze byłam tą silną córką.

Wieczorem zadzwoniła Ola.

– Cześć mamo – powiedziała bez entuzjazmu. – Słuchaj, nie mogę teraz rozmawiać długo. Tomek czeka na mnie z kolacją.

– Ola… tęsknię za tobą – powiedziałam cicho.

– Wiem mamo… Ale musisz zrozumieć, że mam swoje życie.

To samo zdanie co od Anki. Poczułam się jak piąte koło u wozu.


Minęły tygodnie. Unikałam Anki w pracy. Ona chyba nawet tego nie zauważyła – była zajęta nowym związkiem z Markiem i przygotowaniami do ślubu Bartka. Czasem widziałam ją na korytarzu: roześmianą, otoczoną koleżankami. Mnie omijała wzrokiem.

Pewnego dnia podeszła do mnie koleżanka z działu kadr – Basia.

– Kasia… wszystko u ciebie dobrze? Wyglądasz na przygaszoną ostatnio.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Basia była zawsze miła, ale nigdy nie rozmawiałyśmy o niczym poza pracą.

– Wiesz… chyba trochę mi ciężko ostatnio – przyznałam nieśmiało.

Basia usiadła obok mnie w kuchni i nalała nam herbaty.

– Jeśli chcesz pogadać… jestem tu.

Zaczęłam mówić. Najpierw ostrożnie, potem coraz szybciej – o Oli, o pracy, o tym jak bardzo boli mnie zachowanie Anki. Basia słuchała uważnie i nie przerywała.

– Wiesz co? – powiedziała w końcu. – Może czasem trzeba pozwolić ludziom odejść? Nawet jeśli boli.


Wieczorem długo myślałam o jej słowach. Czy naprawdę powinnam pozwolić Ance odejść? Przecież tyle razem przeszłyśmy! Ale czy to była prawdziwa przyjaźń? Czy raczej jednostronna relacja oparta na mojej gotowości do poświęceń?

Zadzwonił telefon. Numer nieznany.

– Kasia? Tu Marek… chłopak Anki.

Zamarłam.

– Słuchaj… wiem, że coś się między wami stało. Anka jest ostatnio rozdrażniona… Może powinnaś do niej zadzwonić? Ona bardzo tęskni za tobą.

Poczułam gniew.

– Marek… przez dwadzieścia lat byłam dla niej wszystkim. Teraz ja potrzebowałam pomocy i usłyszałam tylko: „Nie mam siły na twoje problemy”.

Zapadła cisza.

– Rozumiem… Ale ona naprawdę cię lubi.

Rozłączyłam się bez słowa.


Minęły kolejne dni. W pracy coraz trudniej było mi znosić mobbing szefowej. Pewnego dnia wybuchłam i powiedziałam jej prosto w oczy wszystko to, co myślę o jej metodach zarządzania zespołem. Następnego dnia dostałam wypowiedzenie.

Wróciłam do domu i usiadłam na kanapie. Przez chwilę siedziałam w ciszy, a potem zaczęłam płakać jak dziecko. Po raz pierwszy od lat pozwoliłam sobie na słabość.

Wieczorem zadzwoniła Basia.

– Kasia… słyszałam co się stało. Chcesz przyjść do mnie na kolację?

Poszłam. Rozmawiałyśmy długo o życiu, o samotności i o tym jak trudno być silną kobietą po pięćdziesiątce w Polsce. Basia opowiedziała mi swoją historię – o rozwodzie, o dorosłych dzieciach które wyjechały za granicę i dzwonią raz w miesiącu „bo tak wypada”. Poczułam ulgę – nie jestem sama.


Po kilku tygodniach dostałam nową pracę – mniej prestiżową, za to spokojniejszą i bliżej domu. Zaczęłam chodzić na spacery po Łazienkach i czytać książki wieczorami zamiast zamartwiać się losem innych ludzi. Z Olą kontakt był nadal trudny, ale powoli zaczynałyśmy rozmawiać częściej niż raz w miesiącu.

Anka próbowała kilka razy do mnie dzwonić i pisać SMS-y: „Tęsknię za tobą”, „Brakuje mi naszych rozmów”. Odpisałam raz: „Potrzebuję czasu”.

Czasem spotykamy się przypadkiem na ulicy albo w sklepie spożywczym pod domem. Uśmiechamy się do siebie grzecznie jak znajome sąsiadki z klatki schodowej.

Czy żałuję? Czasem tak. Czasem tęsknię za tamtymi wieczorami z herbatą i śmiechem do łez nad głupotami życia codziennego. Ale wiem też jedno: przyjaźń powinna być wzajemna. Nie można być zawsze tylko ramieniem do wypłakania dla innych i nigdy nie mieć swojego ramienia.

Czasem myślę: ile razy jeszcze pozwolimy innym przekraczać nasze granice zanim powiemy „dość”? Czy naprawdę trzeba stracić wszystko, żeby zacząć dbać o siebie?