Każde spotkanie ma swój czas – historia Krystyny
„Dlaczego miłość odchodzi? Przecież była, na pewno była. Byłam tak szczęśliwa, że niczego wokół nie widziałam. Kochałam, żyłam tylko nim. I przegapiłam ten moment, gdy się zmienił. Naiwna głupia. Zasłużyłam na to. Rozluźniłam się. A nie wolno było.”
Patrzyłam przez okno na kołyszące się na wietrze drzewa. Lód na szybie powoli topniał od mojego oddechu, a ja czułam, jakby każda kropla była łzą, której nie potrafię już uronić. W kuchni cicho brzęczał czajnik, a w pokoju obok słychać było stłumione kroki – to Andrzej pakował swoje rzeczy. Nie pytał, nie tłumaczył się. Po prostu zbierał ubrania do walizki, jakby wyjeżdżał w delegację, a nie kończył nasze wspólne życie.
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam pewna, że jesteśmy szczęśliwi. Mieliśmy swoje rytuały – niedzielne śniadania z jajecznicą i kawą, wspólne spacery po parku Skaryszewskim, wieczorne rozmowy przy winie. Andrzej zawsze mówił: „Krystyno, jesteś moją przystanią”. Wierzyłam mu. Może za bardzo? Może za bardzo chciałam wierzyć, że miłość jest wieczna?
Pierwsze sygnały były subtelne. Coraz częściej wracał późno z pracy. Tłumaczył się projektami, spotkaniami z klientami. Zaczął wyłączać telefon po godzinie dwudziestej. Gdy pytałam, odpowiadał krótko: „Zmęczony jestem”. Próbowałam nie robić scen. Przecież każdy może mieć gorszy okres. Ale pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam światło w łazience. Andrzej szeptał do telefonu: „Tęsknię za tobą”.
Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen. Ale rano znalazłam w jego kieszeni paragon z kawiarni na Nowym Świecie – tej samej, do której kiedyś zabierał mnie na randki. Zapytałam wprost:
– Andrzej, czy ty masz kogoś?
Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie długo, jakby ważył każde słowo.
– Krystyno… To się po prostu stało.
W jednej chwili cały mój świat runął. Poczułam się jak dziecko we mgle – zagubiona i bezradna. Przez kilka dni chodziłam po domu jak cień. Nie jadłam, nie spałam. Mama dzwoniła codziennie:
– Krysiu, musisz być silna. Nie możesz się poddać.
Ale jak być silną, gdy wszystko, co budowałam przez lata, rozsypało się w pył?
Najgorsze były wieczory. Cisza w mieszkaniu dzwoniła mi w uszach. Każdy przedmiot przypominał o nim – kubek z napisem „Najlepszy mąż”, jego ulubiony sweter rzucony na fotel, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem. Próbowałam je chować do szuflady, ale one wracały w snach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego matka, pani Helena.
– Krystynko, wiem, że Andrzej zawinił… Ale może jeszcze wszystko się ułoży?
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Czy można naprawić coś, co pękło tak boleśnie?
Po tygodniu Andrzej wrócił po resztę rzeczy. Stał w progu i patrzył na mnie z wyrzutem.
– Przepraszam – powiedział cicho.
– Za co? Za to, że odchodzisz? Czy za to, że przestałeś mnie kochać?
Milczał długo.
– Nie wiem… Może za jedno i drugie.
Zamknęłam za nim drzwi i poczułam ulgę pomieszaną z rozpaczą. Wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na długie spacery po Warszawie. Spotykałam się z przyjaciółkami – Anią i Magdą – które starały się mnie pocieszyć.
– Kryśka, on nie był ciebie wart! – powtarzała Magda.
Ale ja wiedziałam swoje. Byliśmy razem piętnaście lat. To nie jest coś, co można wyrzucić z serca ot tak.
Najtrudniej było mi wybaczyć sobie. Że nie zauważyłam zmian. Że pozwoliłam sobie na rutynę i wygodę. Że przestałam walczyć o naszą miłość.
Któregoś dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem na ulicy Marszałkowskiej. Szliśmy obok siebie przez chwilę w milczeniu.
– Jak się trzymasz? – zapytał niepewnie.
– Lepiej niż myślałam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Uśmiechnął się smutno.
– Ja… Czasem żałuję.
– Ja też – przyznałam cicho.
Rozeszliśmy się bez słowa pożegnania.
Dziś wiem jedno: każde spotkanie ma swój czas. Miłość może odejść nawet wtedy, gdy wydaje się niezniszczalna. Może dlatego tak bardzo boli jej strata? Bo wierzymy w bajki o wieczności…
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym była bardziej uważna, mniej zapatrzona w codzienność… Czy wtedy Andrzej by został? A może pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć?
Może właśnie po to są te wszystkie rozstania – żebyśmy mogli odnaleźć siebie na nowo? Co wy o tym myślicie? Czy każda miłość musi mieć swój koniec?