Ciasne ściany, wielkie serca: Czy warto mieszkać z teściową?

— Tomek, jak długo jeszcze?! — głos Kingi załamał się, przechodząc w cichy szept wypełniony zmęczeniem i rozpaczą. — Minęły dwa lata od ślubu, a wciąż mieszkamy u twojej matki. Kiedy to się skończy?

Patrzyłam na niego przez łzy, które nie chciały już płynąć. Były jak sól na ranie — wypaliły we mnie wszystko, co mogło jeszcze boleć. Tomek siedział przy stole, zgarbiony nad talerzem z zimną już zupą. Wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.

— I co ci znowu nie pasuje? — zmarszczył brwi. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Nie masz pojęcia, ile ludzi chciałoby być na naszym miejscu.

Zacisnęłam pięści. Ile razy słyszałam te same słowa? Ile razy próbowałam tłumaczyć, że to nie o wygodę chodzi, tylko o nas? O naszą przestrzeń, o oddech, o zwykłą ciszę bez wiecznego czuwania matki Tomka za ścianą.

Pani Halina była kobietą konkretną. Miała swoje zasady i swoje rytuały. Każdego ranka budziła nas stukotem garnków i głośnym narzekaniem na ceny w sklepie. Każdego wieczora sprawdzała, czy drzwi są zamknięte i czy pranie nie leży za długo w pralce. Wtrącała się do wszystkiego: do tego, co jemy, jak wychodzimy z domu, nawet do tego, jak często się przytulamy.

— Kinga, kochanie — mówiła mi czasem z uśmiechem pełnym fałszywej troski — może byś tak nauczyła się gotować rosół tak jak ja? Tomek zawsze lubił mój.

Tomek milczał. Zawsze milczał. Nawet wtedy, gdy pani Halina wchodziła do naszej sypialni bez pukania, bo „przecież to jej dom”. Nawet wtedy, gdy wytykała mi kurz na półkach albo pytała, kiedy wreszcie damy jej wnuka.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy później niż zwykle. Byłam zmęczona, marzyłam tylko o gorącej herbacie i chwili spokoju z Tomkiem. Zamiast tego usłyszałam przez drzwi kuchni podniesione głosy.

— Tomek, twoja żona chyba nie rozumie, że tu nie hotel! — syczała pani Halina. — Ja też mam swoje granice!

— Mamo, daj spokój…

— Nie! To ja mam dać spokój? To ona powinna się dostosować!

Stałam w korytarzu jak sparaliżowana. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Kiedy weszłam do kuchni, oboje zamilkli. Pani Halina spojrzała na mnie z wyższością.

— O, już jesteś. Może chociaż dziś posprzątasz po sobie?

Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok nich i zamknęłam się w łazience. Tam pozwoliłam sobie na łzy.

Wieczorem próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Tomkiem.

— Kochanie… Ja już nie mogę tak żyć. To nie jest dom. To jest więzienie.

— Przesadzasz — westchnął. — Mama jest jaka jest, ale przecież nas utrzymuje. Nie stać nas na wynajem.

— Ale może byśmy spróbowali? Nawet kawalerka… Bylebyśmy byli sami.

— I co? Będziemy się gnieździć w klitce za trzy tysiące miesięcznie? Lepiej tu mieć wszystko pod ręką.

Zasypiałam tej nocy z poczuciem bezsilności. Czułam się coraz bardziej obca w tym domu i w tym małżeństwie.

Następnego dnia zadzwoniła moja mama.

— Kinga, kochanie… Ty tam naprawdę jesteś szczęśliwa?

Nie odpowiedziałam od razu. W gardle miałam gulę.

— Nie wiem już…

— Może powinniście spróbować sami? Nawet jeśli będzie ciężko…

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam poważnie o wyprowadzce. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia mieszkań do wynajęcia. Większość była poza naszym zasięgiem finansowym, ale znalazłam jedną kawalerkę na Pradze — ciasną, z odpadającą farbą ze ścian i widokiem na ruchliwą ulicę. Ale była nasza. Przynajmniej w wyobraźni.

Wieczorem pokazałam ogłoszenie Tomkowi.

— Zobacz… Może byśmy spróbowali?

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Zwariowałaś? Za takie pieniądze? Po co?

— Bo chcę być z tobą naprawdę. Bez świadków. Bez wiecznego oceniania.

Milczał długo. W końcu wzruszył ramionami.

— Zastanowię się.

Tydzień później doszło do wybuchu. Pani Halina znalazła moje notatki z wyliczeniami kosztów wynajmu.

— Chcecie mnie zostawić samą?! — krzyczała tak głośno, że sąsiedzi pewnie słyszeli wszystko przez ściany. — Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?!

Tomek patrzył na mnie bezradnie. Ja już wiedziałam: jeśli teraz nie postawię granicy, nigdy nie będziemy wolni.

— Tak, chcemy się wyprowadzić — powiedziałam cicho, ale stanowczo. — Potrzebujemy własnego życia.

Tomek długo nie odzywał się do mnie po tej rozmowie. Pani Halina płakała przez kilka dni i rozsyłała rodzinie dramatyczne SMS-y o niewdzięcznej synowej.

W końcu spakowaliśmy walizki i wynajęliśmy tę kawalerkę na Pradze. Było ciasno, głośno i drogo. Ale pierwszy raz od dawna czułam się wolna.

Czasem pytam siebie: czy warto było tyle poświęcić dla kilku metrów własnej przestrzeni? Czy miłość przetrwa próbę ciasnych ścian i pustego portfela? Może szczęście to nie miejsce ani wygoda, tylko odwaga powiedzenia „dość”? Jak myślicie?