Zgodziłam się odebrać wnuki ze szkoły – na chwilę. Minęły dwa lata, a ja nadal nie mam wolnego popołudnia

– Mamo, to naprawdę tylko na chwilę. Wiesz, jak bardzo cię kochamy, ale nie mamy wyjścia – głos mojego syna drżał lekko przez telefon. Słyszałam w tle płacz małej Zosi, a synowa próbowała ją uspokoić. – Szkoła jest tuż za rogiem, a ty przecież i tak jesteś w domu…

Pamiętam ten dzień jak dziś. Był początek września, słońce jeszcze mocno grzało, a ja siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta „chwila” zamieni się w dwa lata mojego życia. Zgodziłam się bez wahania – przecież kocham te dzieci nad życie. Kto by odmówił własnym wnukom?

Pierwsze tygodnie były nawet przyjemne. Czułam się potrzebna, ważna. Zosia i Staś rzucali mi się na szyję, opowiadali o szkole, rysowali laurki. Synowa dziękowała mi codziennie, a syn przywoził czasem świeże bułki z piekarni. Myślałam: „To tylko przejściowe. Pomogę im stanąć na nogi”.

Ale tygodnie zamieniły się w miesiące. Potem przyszła zima, potem kolejne lato. Synowa dostała awans, syn zaczął pracować dłużej. – Mamo, jesteś niezastąpiona – powtarzał. A ja coraz częściej czułam się… zmęczona.

– Babciu, a kupisz mi loda? – Staś ciągnął mnie za rękaw kurtki.
– Nie teraz, kochanie, musimy wracać do domu – odpowiedziałam łagodnie.
– Ale mama zawsze kupuje! – fuknął i tupnął nogą.

Zosia płakała, bo zgubiła kredki. Staś obrażał się o byle co. A ja? Ja coraz częściej łapałam się na tym, że marzę o chwili ciszy. O tym, żeby usiąść z książką albo wyjść do kina z koleżanką. Ale przecież nie mogłam odmówić.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Haniu, chodź ze mną na wystawę do muzeum! Dawno nigdzie nie byłyśmy.
– Nie mogę, Basiu… Odbieram wnuki ze szkoły.
– Ale przecież to już drugi rok! – usłyszałam w jej głosie nutę zdziwienia i żalu.

Wtedy po raz pierwszy poczułam ukłucie złości. Na siebie? Na syna? Na cały świat? Nie wiem. Wieczorem zadzwoniłam do syna.
– Może już czas poszukać jakiejś opiekunki? Albo świetlicy?
– Mamo, przecież dzieci cię kochają! One nie chcą nikogo innego – usłyszałam w odpowiedzi. – Poza tym… to tylko kilka godzin dziennie.

Kilka godzin dziennie. Ale to właśnie te godziny zabierały mi całe popołudnia. Przestałam chodzić na spotkania z koleżankami, odwołałam wyjazd do sanatorium. Nawet ogród zaniedbałam – nie miałam już siły pielić grządek po całym dniu biegania za dziećmi.

Czasem wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się winna – przecież powinnam być szczęśliwa, że mam wnuki blisko siebie. Tyle kobiet marzy o tym, żeby być częścią życia swoich dzieci i wnuków! Ale ja czułam się jak opiekunka na etacie, bez urlopu i bez prawa do narzekań.

Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole mówili o mojej „pomocy”, o tym, jaka jestem „niezastąpiona”. Ale nikt nie zapytał mnie, czy tego chcę. Czy nie jestem zmęczona. Czy mam jeszcze jakieś marzenia poza gotowaniem obiadu i odbieraniem dzieci ze szkoły.

Pewnego dnia Staś wrócił ze szkoły naburmuszony.
– Babciu, czemu nie możesz być jak mama Kuby? Ona zabiera go na basen i do kina!
Zatkało mnie. Przecież robiłam wszystko, co mogłam…
– Może kiedyś pójdziemy razem – odpowiedziałam cicho.
– Ale ty nigdy nie masz czasu! – krzyknął i pobiegł do swojego pokoju.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez dwa lata oddałam im wszystko: czas, energię, serce. A teraz słyszę, że to za mało?

Wieczorem zadzwoniłam do syna.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiedliśmy razem przy stole w mojej kuchni.
– Mamo, co się stało?
– Jestem zmęczona – powiedziałam cicho. – Kocham was wszystkich bardzo, ale… ja też mam swoje życie. Chciałabym czasem wyjść do ludzi, odpocząć.
Syn spuścił wzrok.
– Myślałem… Myśleliśmy z Kasią, że to dla ciebie przyjemność…
– Była – przerwałam mu. – Ale teraz czuję się jak opiekunka na pełen etat. Bez prawa do urlopu.

Zapadła cisza. Widziałam, że synowi trudno to przyjąć do wiadomości.
– Porozmawiamy z Kasią – powiedział w końcu cicho.

Minął tydzień. Synowa przyszła do mnie z kwiatami i przeprosinami.
– Haniu… Nie zauważyliśmy nawet, jak bardzo cię obciążamy. Jesteśmy ci wdzięczni za wszystko… Ale masz rację. Musimy coś zmienić.

Od tamtej pory odbieram wnuki tylko dwa razy w tygodniu. Resztę czasu mają świetlicę albo opiekunkę. Ja wróciłam do swoich pasji: chodzę na spacery z Basią, czytam książki, pielę ogród.

Czasem patrzę na zdjęcia wnuków i myślę: czy dobrze zrobiłam? Czy egoizm jest grzechem matki i babci? Czy można kochać rodzinę i jednocześnie dbać o siebie?

A wy? Jakbyście postąpili na moim miejscu?