Za długo trzymana przy piersi: Historia matki, która nie umiała odpuścić
– Małgosiu, to już przesada! – głos mojego męża, Piotra, odbijał się echem po kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerza resztki zupy pomidorowej. Znowu ta rozmowa. Znowu to samo.
– Piotrze, on tego potrzebuje – odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy. – To dla jego dobra.
– Ma osiem lat! – wykrzyknął. – W szkole już się śmieją. Widzisz, co się dzieje?
Zacisnęłam szczęki. Widziałam. Słyszałam szepty sąsiadek na klatce schodowej, czułam spojrzenia innych matek na placu zabaw. Ale przecież robiłam to z miłości. Tak bardzo bałam się, że jeśli przestanę, coś złego się stanie. Że Gabriel przestanie mnie potrzebować.
Gabriel był moim pierwszym i jedynym dzieckiem. Urodził się w środku zimy, w szpitalu na Żelaznej w Warszawie. Był taki malutki, taki bezbronny. Kiedy położna po raz pierwszy położyła go na mojej piersi, poczułam coś, czego nie umiem opisać słowami – jakby cały świat przestał istnieć poza nami dwojgiem. Od tamtej chwili wiedziałam, że zrobię wszystko, by był bezpieczny.
Karmiłam go długo – najpierw pół roku, potem rok, dwa lata… Piotr już wtedy mówił: „Może już czas?” Ale ja nie byłam gotowa. Gabriel też nie. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Z czasem karmienie stało się naszym rytuałem. Kiedy wracał ze szkoły podstawowej, rzucał tornister na podłogę i przybiegał do mnie do sypialni. „Mamo, mogę?” – pytał cicho. Czułam wtedy dumę i czułość. Byłam dla niego całym światem.
Ale świat wokół nas nie rozumiał. Teściowa patrzyła na mnie z pogardą:
– Dziecko powinno być samodzielne! Robisz mu krzywdę.
Moja mama próbowała delikatniej:
– Małgosiu, ja cię karmiłam tylko pół roku i jakoś żyjesz…
Przyjaciółki zaczęły się odsuwać. Na spotkaniach w kawiarni czułam się jak dziwoląg. Kiedyś usłyszałam przez przypadek:
– Ona chyba oszalała…
Ale ja trwałam przy swoim. Przecież lekarze mówili: „Karmienie piersią jest zdrowe”. Nie mówili tylko, kiedy przestać.
Gabriel rósł, ale nie rozwijał się tak jak inne dzieci. Był nieśmiały, wycofany. Nie chciał nocować u kolegów, bał się zostawać sam w domu nawet na chwilę. W szkole zaczęły się problemy – dzieci wyczuły jego słabość.
Pewnego dnia wrócił do domu zapłakany.
– Mamo… oni mówią, że jestem dzidziusiem…
Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno i obiecałam sobie: „Jeszcze trochę. Jeszcze tylko do końca roku szkolnego.”
Ale ten koniec nigdy nie nadchodził.
Piotr coraz częściej nocował u kolegów z pracy albo wracał późno do domu. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o rachunkach i zakupach. Czułam się coraz bardziej samotna, ale nie umiałam przestać.
Któregoś wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Małgosiu… ja już nie mogę tak żyć. Albo przestaniesz, albo odchodzę.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę robię coś złego? Przecież kocham nasze dziecko…
Gabriel miał wtedy osiem lat i dwa miesiące.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w oddech śpiącego syna za ścianą. Nad ranem podjęłam decyzję.
Następnego dnia powiedziałam Gabrielowi:
– Synku… już czas skończyć z karmieniem piersią.
Popatrzył na mnie wielkimi oczami pełnymi łez.
– Ale dlaczego? Przecież zawsze mówiłaś…
Nie umiałam odpowiedzieć. Przytuliłam go tylko mocno i płakałam razem z nim.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Gabriel był rozdrażniony, płaczliwy, miał problemy ze snem. Ja czułam się jak najgorsza matka świata. Piotr próbował nas wspierać, ale między nami była już przepaść.
Zaczęliśmy chodzić do psychologa rodzinnego na Grochowie. Tam po raz pierwszy usłyszałam słowa, które mną wstrząsnęły:
– Pani Małgorzato, czasem miłość rodzica może być zaborcza i krzywdząca.
Nie chciałam tego słyszeć. Przecież ja tylko chciałam dobrze!
Gabriel powoli zaczął się zmieniać – coraz częściej wychodził na podwórko, zaczął grać w piłkę z chłopakami z bloku. Ale między nami coś pękło. Przestał przychodzić po radę, zamknął się w sobie.
Piotr wyprowadził się kilka miesięcy później.
Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Pradze Południe – ja i moje wyrzuty sumienia.
Czasem wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co zrobiłam źle – o tym, jak bardzo chciałam być idealną matką i jak bardzo skrzywdziłam własne dziecko.
Dziś Gabriel ma trzynaście lat i mieszka z ojcem pod Warszawą. Widzujemy się rzadko – on nie chce rozmawiać o przeszłości. Ja próbuję naprawić nasze relacje, ale wiem, że niektórych rzeczy nie da się cofnąć.
Czy mogłam postąpić inaczej? Czy naprawdę miłość matki może być aż tak destrukcyjna?
Czasem pytam siebie: ile jeszcze matek popełnia ten sam błąd? Czy potrafimy rozpoznać moment, kiedy trzeba odpuścić?