Tamta chciała miłość, a ja chciałem spokoju – historia o końcu i początku po dwudziestu latach małżeństwa
– Jest ktoś. Wyprowadzam się.
Te dwa zdania rozbiły moje życie na kawałki. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez dwadzieścia lat piliśmy poranną kawę, rozmawialiśmy o dzieciach, rachunkach, planach na wakacje. Patrzył mi prosto w oczy, a ja nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Miałam czterdzieści sześć lat, dorosłe dzieci już poza domem, kredyt prawie spłacony, pierwsze zmarszczki na twarzy i w sercu przekonanie, że jesteśmy już na tym etapie życia, kiedy nic nas nie zaskoczy. A jednak.
Nie było awantury. Nie rzucałam talerzami, nie krzyczałam. Siedziałam tylko i czułam, jak coś we mnie pęka. – Kto? – zapytałam cicho. – Małgorzata – odpowiedział. Imię zabrzmiało obco, jakby nie pasowało do naszego świata. – Przepraszam – dodał jeszcze i wyszedł z kuchni. Tyle. Po prostu wyszedł.
Pierwsze dni były jak sen na jawie. Chodziłam po mieszkaniu i dotykałam rzeczy: jego kubka z napisem „Najlepszy tata”, swetra zostawionego na fotelu, szczoteczki do zębów w łazience. Zastanawiałam się, czy wróci po swoje rzeczy, czy zostawi je na zawsze jako dowód tego, że kiedyś tu był. Dzwoniłam do córki i syna – oboje już dorośli, z własnymi sprawami – i próbowałam mówić spokojnie, żeby nie martwić ich bardziej niż trzeba.
– Mamo, dasz sobie radę – powiedziała Ania przez telefon. – Jesteś silniejsza niż myślisz.
Nie czułam się silna. Czułam się pusta. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały: – Co u ciebie? – a ja odpowiadałam: – W porządku. Nic się nie zmieniło.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Czy byłam zbyt nudna? Zbyt przewidywalna? Może powinnam była częściej wychodzić z nim do kina albo gotować coś innego niż jego ulubiony rosół? Przeglądałam stare zdjęcia: ślubne, z wakacji nad morzem, z chrztu dzieci. Patrzyłam na nasze uśmiechy i nie mogłam uwierzyć, że to wszystko już nie wróci.
Mijały tygodnie. Potem miesiące. Zaczęłam powoli przyzwyczajać się do samotności. Kupiłam nową pościel, przestawiłam meble w salonie. Zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z koleżankami na kawę. Czasem nawet śmiałam się z ich żartów. Ale w środku cały czas bolało.
Minął rok. Dwa lata. Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam czytać książki, na które wcześniej nie miałam czasu. Pojechałam sama nad morze i pierwszy raz od dawna poczułam spokój.
Aż pewnego dnia zadzwonił domofon. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam jego – Andrzeja. Stał na klatce schodowej z bukietem tulipanów i spojrzeniem zbitego psa.
– Mogę wejść? – zapytał cicho.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przepuściłam go do środka i patrzyłam, jak siada przy tym samym stole, przy którym dwa lata temu powiedział mi, że odchodzi.
– Przepraszam – zaczął. – Wiem, że nie mam prawa tu być… Ale muszę ci coś powiedzieć.
Milczałam. Patrzyłam na niego i próbowałam znaleźć w sobie gniew albo żal. Ale czułam tylko zmęczenie.
– Tamta… Małgorzata… Ona chciała miłości – powiedział nagle. – A ja chciałem spokoju.
Zabrzmiało to absurdalnie i boleśnie zarazem.
– Spokoju? – powtórzyłam powoli.
– Tak… Z tobą zawsze było spokojnie. Dom był spokojny. Ty byłaś spokojna… Myślałem, że potrzebuję czegoś innego… Ale tam było tylko napięcie i oczekiwania…
Patrzyłam na niego i nagle poczułam współczucie. Nie dla niego – dla siebie sprzed dwóch lat. Dla tej kobiety, która wierzyła, że miłość to pewność i bezpieczeństwo.
– A czego chcesz teraz? – zapytałam cicho.
Andrzej spuścił głowę.
– Nie wiem… Chciałem cię przeprosić… I zapytać… czy moglibyśmy spróbować jeszcze raz?
Zrobiło mi się zimno. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić, powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze. Ale potem przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone samotnie, wszystkie łzy i wszystkie chwile zwątpienia.
– Andrzej… Ja już nie jestem tą samą osobą co kiedyś – powiedziałam spokojnie. – Nauczyłam się żyć sama ze sobą. I chyba pierwszy raz od dawna czuję się wolna.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Nie chcesz spróbować?
Pokręciłam głową.
– Nie wiem… Może kiedyś wybaczę ci naprawdę… Ale teraz chcę być sama ze sobą jeszcze trochę dłużej.
Wyszedł bez słowa. Zostałam sama w mieszkaniu i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– I co? – zapytała od razu.
– Przyszedł… Ale nie wrócił – odpowiedziałam cicho.
– Jesteś silna, mamo – usłyszałam w słuchawce.
Czy jestem silna? Czy samotność to siła czy słabość? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie na nowo? Ciekawa jestem, ilu z nas potrafi wybrać siebie zamiast powrotu do przeszłości.