„Spakuj się i zamieszkaj z nami!” – Ultimatum mojej teściowej po narodzinach syna: Ile jeszcze wytrzymam?
– Spakuj się i zamieszkaj z nami! – głos teściowej rozbrzmiał w kuchni jak rozkaz, nie prośba. Stała naprzeciwko mnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie nie znosiło sprzeciwu.
W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Byłam ledwo miesiąc po porodzie, zmęczona, niewyspana, z oczami podkrążonymi od nocnych karmień. Mój synek, Staś, spał w pokoju obok, a ja miałam wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie.
– Mamo, może dajmy jeszcze trochę czasu… – próbował łagodzić sytuację mój mąż, Tomek, ale jego głos był cichy i niepewny. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Zawsze tak było.
Teściowa spojrzała na niego z dezaprobatą. – Ty się nie wtrącaj, Tomek. To dla dobra dziecka. Ty przecież cały dzień w pracy, a ona sama nie daje rady.
Zacisnęłam pięści pod stołem. „Ona” – jakby mówiła o kimś obcym. Przecież to ja byłam matką Stasia! Ale w oczach teściowej byłam tylko nieporadną dziewczyną, która nie potrafi nawet przewinąć własnego dziecka.
Nie pamiętam już, kiedy zaczęło się to wszystko psuć. Może wtedy, gdy Staś miał kolki i płakał całymi nocami, a ja płakałam razem z nim? Teściowa przyjeżdżała wtedy codziennie i krytykowała wszystko: jak trzymam dziecko, jak gotuję zupę, jak układam ubranka w szafie.
– W moich czasach kobiety nie narzekały tak na zmęczenie – powtarzała z przekąsem. – Dzieci się rodziło i wychowywało bez tych wszystkich fanaberii.
Czułam się coraz bardziej osaczona. Mój dom przestał być moją twierdzą. Każdy dzień zaczynał się od dźwięku klucza w drzwiach – teściowa miała swój komplet – i jej kroków na korytarzu.
– Dzień dobry, kochanie! – wołała do Stasia, ignorując mnie. – Babcia już jest!
Tomek wychodził do pracy wcześnie rano i wracał późno wieczorem. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o tym, co czuję, wzruszał ramionami.
– Mama chce dobrze – mówił. – Po prostu się martwi.
Ale ja wiedziałam, że to nie troska, tylko kontrola. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna we własnym domu.
Pewnego dnia, kiedy Staś miał już trzy miesiące, teściowa przyszła wcześniej niż zwykle. Zastała mnie płaczącą w kuchni.
– Co się znowu stało? – zapytała zniecierpliwiona.
– Jestem zmęczona… Potrzebuję trochę spokoju…
– Spokoju? A kto ci zabrania odpocząć? Ja wszystko zrobię! – odpowiedziała z triumfem.
Ale ja nie chciałam jej pomocy. Chciałam tylko trochę przestrzeni dla siebie i mojego dziecka. Chciałam być matką na własnych zasadach.
Wieczorem powiedziałam Tomkowi:
– Nie mogę tak dłużej żyć. Albo ona się wyprowadzi, albo ja.
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie.
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! – krzyknęłam. – To jest mój dom! Chcę mieć prawo decydować o swoim życiu!
Następnego dnia teściowa przyszła z walizką.
– Skoro tak ci ciężko, to zamieszkam tu na stałe – oznajmiła bez cienia wahania.
Poczułam się jak więzień we własnym domu. Każda decyzja była podważana: co jem, jak karmię Stasia, nawet to, jak śpię.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z matką przez uchylone drzwi:
– Ona sobie nie radzi… Może rzeczywiście powinniśmy ją wysłać do psychologa?
Zamarłam. Czy naprawdę wszyscy uważają mnie za wariatkę?
Zaczęłam unikać kontaktu z ludźmi. Przestałam odbierać telefony od przyjaciółek. Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.
Któregoś dnia odwiedziła mnie moja mama.
– Co się z tobą dzieje? – zapytała z troską.
Rozpłakałam się na jej ramieniu.
– Nie mam już siły… Czuję się nikim…
Mama przytuliła mnie mocno.
– Musisz walczyć o siebie i o swoje dziecko. Jeśli Tomek cię nie wspiera, musisz pomyśleć o sobie.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam szukać pomocy w internecie, czytać fora dla młodych matek. Okazało się, że nie jestem sama. Wiele kobiet przeżywa podobne piekło.
Zebrałam się na odwagę i poszłam do psychologa. Po kilku spotkaniach poczułam się silniejsza. Zrozumiałam, że mam prawo do własnego życia i szczęścia.
Pewnego ranka spakowałam kilka rzeczy Stasia i swoje ubrania do torby podróżnej. Napisałam Tomkowi krótką wiadomość:
„Muszę odpocząć. Wyjeżdżam na jakiś czas do mamy.”
Teściowa była w szoku, gdy zobaczyła mnie wychodzącą z domu.
– Dokąd idziesz?!
– Tam, gdzie ktoś mnie szanuje – odpowiedziałam cicho.
U mamy poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy. Staś spał spokojniej, a ja mogłam oddychać pełną piersią.
Tomek dzwonił codziennie przez pierwsze dni. Przepraszał, prosił o powrót. Ale ja wiedziałam, że muszę postawić granice.
Po kilku tygodniach spotkaliśmy się na neutralnym gruncie – w kawiarni niedaleko parku.
– Kocham cię – powiedział cicho – ale nie wiem, jak to wszystko naprawić.
– Musisz nauczyć się stawiać granice swojej mamie – odpowiedziałam stanowczo. – Inaczej nie wrócę.
To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Ale po raz pierwszy poczułam się silna i pewna siebie.
Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Mieszkamy osobno od teściowej. Tomek chodzi na terapię dla par razem ze mną. Staś rośnie zdrowo i szczęśliwie.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet jeszcze musi przeżyć podobne piekło, zanim nauczymy się walczyć o siebie? Czy naprawdę musimy wybierać między rodziną a własnym szczęściem?