Poza Babcią: Maria i Cichy Krzyk – Moja Walka o Siebie po Sześćdziesiątce

– Mamo, nie możesz tak po prostu zadzwonić i oczekiwać, że rzucę wszystko! – głos Agnieszki przeszył ciszę mojego salonu jak nóż. Stałam przy oknie, patrząc na mokre od deszczu ulice, ściskając w dłoni telefon.

– Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać… – szepnęłam, choć wiedziałam, że to nieprawda. Chciałam przeszkadzać. Chciałam, żeby ktoś wreszcie zauważył, że jestem.

Agnieszka westchnęła ciężko. – Mamo, mam swoje życie. Dzieci, pracę, dom. Nie mogę być u ciebie codziennie.

– Wiem… – odpowiedziałam cicho, ale w środku krzyczałam. W środku byłam jak rozbity dzban, z którego ktoś wylał całą wodę.

Odkąd zmarł Janek, mój mąż, dom stał się za duży. Każdy kąt przypominał mi o nim: jego kapcie pod łóżkiem, niedokończona krzyżówka na stole, kubek z herbatą, którego nie miałam serca wyrzucić. Dzieci przyjeżdżały coraz rzadziej. Agnieszka – najstarsza córka – zawsze była twarda, konkretna. Michał – młodszy syn – mieszkał w Warszawie i dzwonił tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował.

Czasem łapałam się na tym, że rozmawiam sama ze sobą. – Maria, co dziś zrobisz? – pytałam rano w lustrze. – Maria, czy to już wszystko?

Pamiętam dzień, kiedy Agnieszka przyjechała z wnukami. Wpadli jak burza: dzieci biegały po domu, śmiech odbijał się od ścian. Przez chwilę poczułam się potrzebna. Upiekłam szarlotkę, zrobiłam kompot z malin. Ale potem Agnieszka spojrzała na zegarek.

– Musimy już lecieć, mamo. Jutro szkoła.

Zostałam sama z pustymi talerzami i zapachem jabłek unoszącym się w powietrzu. Usiadłam przy stole i płakałam. Nie dlatego, że odjechali – ale dlatego, że nikt nie zauważył mojego smutku.

Kiedyś byłam kimś więcej niż tylko matką i babcią. Pracowałam w bibliotece. Uwielbiałam rozmawiać z ludźmi o książkach, polecać im nowe powieści. Ale po przejściu na emeryturę wszystko się skończyło. Zostały tylko wspomnienia i zdjęcia w albumie.

Pewnego wieczoru zadzwonił Michał.

– Mamo, czy możesz mi wysłać akt urodzenia? Potrzebuję do kredytu.

– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie. Nawet nie zapytał, jak się czuję.

Położyłam słuchawkę i poczułam narastającą złość. Dlaczego wszyscy traktują mnie jak sekretarkę albo niańkę? Czy naprawdę jestem już tylko dodatkiem do ich życia?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli: o samotności, o tęsknocie za dawną Marią – tą, która miała marzenia i plany. Pisałam o Janie: o tym, jak poznaliśmy się na zabawie wiejskiej pod Radomiem; o pierwszym pocałunku pod jabłonią; o tym, jak budowaliśmy nasz dom cegła po cegle.

Któregoś dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zosia.

– Mario, czemu tak siedzisz sama? Chodź do nas na herbatę.

Nie chciało mi się wychodzić. Ale poszłam. W kuchni pachniało ciastem drożdżowym i kawą zbożową. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o polityce, o pogodzie, o dzieciach.

– Wiesz – powiedziała Zosia – ja też czasem czuję się niewidzialna dla swoich dzieci. Ale nauczyłam się robić coś dla siebie. Chodzę na zajęcia do domu kultury.

Zaczęłam się zastanawiać: może ja też powinnam spróbować?

Następnego dnia poszłam do domu kultury na spotkanie klubu książki. Siedziałam w kącie i słuchałam innych kobiet: jedna opowiadała o podróży do Wrocławia, inna o swoim nowym hobby – malowaniu akwarelami.

– A pani? – zapytała prowadząca spotkanie. – Co pani lubi robić?

Zawahałam się. Kim ja właściwie jestem? Co lubię?

– Lubię czytać… i pisać – wydusiłam z siebie.

Po spotkaniu wróciłam do domu z dziwnym uczuciem lekkości. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Ale rodzinne konflikty nie dawały mi spokoju. Agnieszka coraz częściej dzwoniła z pretensjami:

– Mamo, dlaczego nie możesz być bardziej samodzielna? Przecież masz emeryturę!

– To nie chodzi o pieniądze… – próbowałam tłumaczyć. – Chodzi o to, że czuję się… sama.

– Każdy jest teraz sam! Ja też! – rzuciła i rozłączyła się.

Czułam się winna za własne uczucia. Czy naprawdę wymagam za dużo? Czy jestem ciężarem?

Któregoś dnia Michał przyjechał niespodziewanie.

– Mamo, musimy pogadać.

Usiedliśmy w kuchni. Patrzył na mnie poważnie.

– Agnieszka mówiła mi, że ostatnio jesteś jakaś… inna. Martwi się o ciebie.

– Inna? Może po prostu zaczynam myśleć o sobie? Może mam do tego prawo?

Michał milczał przez chwilę.

– Wiesz… nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.

Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.

– Całe życie byłam dla was. Teraz chciałabym być trochę dla siebie.

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Michał zaczął dzwonić częściej – nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował. Agnieszka była bardziej powściągliwa, ale widziałam w jej oczach cień zrozumienia podczas kolejnej wizyty.

Zaczęłam chodzić na spacery po parku, zapisałam się na warsztaty pisarskie w domu kultury. Poznałam tam panią Halinę – wdowę po nauczycielu matematyki – która namówiła mnie na wspólne wyjazdy do teatru.

Pewnego dnia wróciłam do domu późnym wieczorem. W kuchni czekała na mnie wiadomość od Agnieszki:

„Mamo, przepraszam za wszystko. Kocham Cię.”

Poczułam ciepło rozlewające się po całym ciele. Może nie jestem już tylko babcią czy matką? Może mogę być też Marią?

Czasem siadam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzę na światła miasta odbijające się w kałużach. Myślę wtedy: ile jeszcze życia przede mną? Ile odwagi potrzeba, by zacząć wszystko od nowa po sześćdziesiątce?

Czy naprawdę można odnaleźć siebie wtedy, gdy wszyscy już dawno przestali pytać kim jesteś?